poniedziałek, 29 grudnia 2008

Zodiakalny galimatias, czyli panny jako lwy



Współcześnie magia i wszystko co z nią związane przeżywa prawdziwy renesans. Większość gazet, które czytane są przez kobiety koniecznie musi posiadać stałą rubrykę z horoskopem. Po prostu horoskop to dzisiaj absolutna konieczność. Nie dziwi zatem, że większość - jeśli nie wszystkie! - portali internetowych w Polsce oferuje internautom najrozmaitsze horoskopy. Wszystko byłoby w należytym porządku, gdyby nie jeden drobny, ale jakże istotny szczegół. Otóż jeśli ktoś urodził się na przełomie znaków zodiaku i próbował sprawdzić spod jakiego znaku jest opierając się wyłącznie na danych pochodzących z głównych portali internetowych w Polsce, to może okazać się, że taki ktoś faktycznie jest spod zupełnie innego znaku aniżeli sobie myśli (zresztą nie tylko w tym przypadku, ale o tym później). Zamieszczę teraz dwa "gorące" zrzuty ekranu (z Onet'u i WP), aby pokazać jakich konkretnie portali, znaków zodiaku i dni miesięcy sprawa dotyczy.


Znaki zodiaku (najprawdopodobniej prawidłowo) powinny prezentować się tak: "Baran 21 III - 19 IV, Byk 20 IV - 20 V, Bliźnięta 21 V - 21 VI, Rak 22 VI - 22 VII, Lew 23 VII - 22 VIII, Panna 23 VIII - 22 IX, Waga 23 IX - 22 X, Skorpion 23 X - 21 XI, Strzelec 22 XI - 21 XII, Koziorożec 22 XII - 19 I, Wodnik 20 I - 18 II, Ryby 19 II - 20 III" (źródło: "Homo-Zodiacus" - Leszek Weres). Dysponując takimi danymi nie trudno zauważyć, że na przykład osoba urodzona 23 VIII może zostać wprowadzona (przypadkowo) w błąd i myśleć, że jest Lwem, kiedy faktycznie jest Panną. Z trzech czołowych portali w Polsce jedynie Interia podaje (najprawdopodobniej) prawidłowe informacje. Na Wikipedii zodiak także jest delikatnie mówiąc mocno rachityczny. Pisząc ten tekst dodatkowo postanowiłem sprawdzić na szybko jak sytuacja wygląda w jakiejś gazecie. Kupiłem sobie więc "Fakt" z wielgachnym horoskopem i tam tylko dwa znaki zodiaku nie zgadzają mi się ze "wzorcem" - Baran (21.03-20.04) i w następstwie Byk (21.04-20.05). Naturalnie spoglądając na sprawę w oparciu o zdrowy rozsądek wykluczyłem taką ewentualność, która by mówiła, że wszystkie podane "horoskopy" są prawidłowe, bo jakoś nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić (jakiś model musi chyba być?). Tak więc lekcja z tego płynie taka, że podana w dobrej wierze informacja nie zawsze musi być zgodna z rzeczywistością i jako istoty ludzkie powinniśmy być zawsze skłonni do weryfikacji informacji oraz spojrzenia na nie krytycznym okiem (na same horoskopy i na ten wpis również!).


W tym całym zamieszaniu ze zwierzyńcem niebieskim należy jeszcze zauważyć, że czasem "kalendarz" bywa "kapryśny" i te "kaprysy" mogą sprawić, iż wybrańcy losu urodzeni na przełomie znaków zodiaku niechcący przeżyją życie pod innym znakiem.

Astrolog Wojciech Jóźwiak: "Kaprysy kalendarza szczególnie "bolą" ludzi urodzonych na przełomie znaków zodiaku, to znaczy w dniach, kiedy Słońce przechodzi z jednego znaku do drugiego. Skutkiem tego, że mamy lata przestępne, w poszczególnych latach pobyt Słońca w danym znaku zodiaku może przypadać w różnych dniach. Przy tygodniowym horoskopie w "Gwiazdach" piszemy, że np. Wodnik zaczyna się 20 stycznia. Jest to tylko data średnia: faktycznie w latach 2002, 3 i 4 był to 20 stycznia, ale w roku 2005 będzie 19 stycznia - a potem znowu 20. Jeśli ktoś urodził się 20 stycznia, albo w innym dniu na przełomie znaków, powinien sprawdzić swój znak zodiaku w efemerydach (to znaczy sprawdzić, w jakim znaku zodiaku było Słońce w dniu jego narodzin) - kalendarz do tego nie wystarczy" (http://www.gwiazdy.com.pl/38_04/25.html).



http://astrologia.interia.pl/horoskopy/roczny
http://magia.onet.pl/2741,2686,214,0,-1,horoskop.html
http://horoskop.wp.pl/cid,19,hid,10,znaki.html


Postscriptum do zaznajomionych z "astro" tematyką.
Blogerzy podobno znają się na wszystkim, jednak ja do takich blogerów co to znają się na wszystkim nie należę (i nawet nie chciałbym należeć, bowiem "tylko głupcy są nieomylni"), więc czasem mogę się gdzieś pomylić, i tym bardziej że ogranicza mnie czas. Jeśliby w powyższym tekście tkwił gdzieś błąd natury merytorycznej wynikający raczej z mizernej znajomości tematu to proszę mi go wskazać, a ja podejmę stosowne do okoliczności działania. (;

wtorek, 16 grudnia 2008

"Magiczna sztuczka" Superniani, czyli małe brzdące niczym psy Pawłowa

Ileż to już ludzi nie wpadło w Polsce w majestatyczny zachwyt nad boskimi wręcz umiejętnościami wychowawczymi tefałenowskiej Superniani? Wszystkie młode matki z wielką nadzieją zaczęły spoglądać w stronę tefałenowskich "cudów", tymczasem ten zdumiewający fenomen Superniani opiera się głównie na zwykłym warunkowaniu, które jest powszechnie znane nie tylko psychologom.

Eksperyment Pawłowa (będący eksperymentem nad warunkowaniem) jest powszechnie znany, więc z oczywistych powodów pominę jego opisywanie i w trosce o czas czytelnika skupię się krótko na tym w czym tkwi problem i na tym co robi Superniania. Otóż matki bardzo często nieświadomie popełniają jeden drobny błąd, który polega na tym, że kiedy dziecko krzyczy (płacze, skacze etc.) to okazuje mu się uwagę i uczucie. Dziecko w ten sposób uczy się, że dzięki krzykom największy autorytet w jego świecie zwraca na nie uwagę i okazuje mu uczucie, albo niekiedy daje coś co dziecko pragnie (np. pozwala obejrzeć ulubione bajki etc.)*.

Jak pies Pawłowa ślinił się na dźwięk dzwonka, bo myślał, że zaraz dostanie jedzenie, i gdyby dano mu tylko możliwość dzwonienia to dzwoniłby jak szalony (warunkowanie instrumentalne), tak podobnie dziecko próbuje otrzymać to co pragnie za pomocą krzyku (płaczu etc.). Pomoc Superniani jest bardzo prosta i polega ona na poinstruowaniu rodzica, aby ten całkowicie zignorował krzyki dziecka niezależnie od tego jak długo będą one trwały i jak będą mocne. Inaczej mówiąc to choćby nie wiadomo jak mocno "pies Pawłowa" walił w dzwonek to jedzenia i tak on nie dostanie. Rzecz jasna po pewnym czasie walenia w taki dzwonek pies się tym znudzi i zrozumie, że to nie daje żadnych efektów, więc zmieni swoje zachowanie. Analogicznie będzie z dzieckiem, które po kilku dniach powinno zrozumieć, że krzyki (płacze, skoki etc.) nic nie dają, bo rodzic się nimi nie interesuje, a więc nie ma co krzyczeć. Na takim zdawałoby się banale polegają w znacznej mierze "cudowne umiejętności" Superniani (oczywiście inne kwestie zostały pominięte, bo raczej nie oglądam tego programu).






*Należy zauważyć, że dziecko uczy się tego odruchu zwykle przez przypadek, ponieważ jak stanie mu się krzywda to płacze, a że płacze to matka okazuje mu uczucie, więc dziecko zaczyna kojarzyć płacz z uczuciem. Matka również kiedy słyszy płacz dziecka to reaguje intuicyjnie i biegnie okazać mu uczucie, nawet wtedy gdy jest to nieuzasadnione. Tworzy się tutaj zamknięte koło i matce trudno jest stwierdzić gdzie leży przyczyna. Oczywiście reakcja matki na płacz dziecka powinna być, ale tylko w przypadkach kiedy to jest uzasadnione i należy umieć odróżnić takie przypadki od tych nieuzasadnionych.

PS Żeby dla wszystkich jasność była to nie przyrównuję dzieci do psów, lecz przyrównuję sytuację jaka jest z niektórymi dziećmi do znanego powszechnie eksperymentu rosyjskiego naukowca.

PPS Jeżeli zamierzasz zastosować na dziecu opisaną metodę to robisz to na własne ryzyko.

PPPS Tekst napisany specjalnie dla koleżanki. Pozdrowionka. ((:

sobota, 13 grudnia 2008

Czy artykuł w "Dzienniku" został wyssany z palca?

Na internetowej stronie "Dziennika" możemy przeczytać niezwykle fascynujący artykuł Marcina Graczyka, w którym jakiś "chcący zachować anonimowość" poseł PiS opowiada, że nie ma zamiaru składać się na pomoc finansową dla Zbigniewa Ziobry, w związku z przegranym przez niego procesem o zniesławienie, który wytoczył mu "doktor G". Wyjątkowo mocno zachęcam do zapoznania się z całością tego artykułu.

Po zapoznaniu się z treścią mam jak najbardziej uzasadnione przypuszczenia, że artykuł ten został zwyczajnie wyssany z palca. Po prostu jakoś nie chce mi się wierzyć w to, aby w ogóle w całym sejmie znalazł się choć jeden poseł, który widziałby swój interes w tym, aby podzielić się tego typu opinią z szerszym gronem osób i to nawet gdyby faktycznie tak myślał jak to przedstawiono w artykule z "Dziennika". Oczywistym jest, że owa opinia godzi w wizerunek PiS, a więc po części godzi także w wizerunek owego posła - co naturalnie przeczy zdrowemu rozsądkowi. Uważam więc, że każdy poseł, którego by zapytano o "finansową pomoc dla Ziobry" zwyczajnie pozostawiłby pytanie bez komentarza, albo udzieliłby odpowiedzi, że pomocy finansowej udzieli, bo orzeczona kara jest niesprawiedliwa.

Wbrew powszechnie panującej opinii mówiącej, że "w sejmie zasiadają głównie osły" uważam, iż aż takich cekaemów to tam nie ma. Rzecz jasna w swojej opinii mogę się mylić i być może faktycznie opisany wywiad miał miejsce, choć prawdę mówiąc to szczerze w to wątpię, i nawet gdyby tak było to artykuł napisany w takim stylu nadaje się jedynie do publikacji w prasie dotkliwie brukowej, albowiem poważna prasa nie powinna zajmować się kwestiami wiary. Myślę, że "Dziennik" powoli się stacza skoro karmi swoich czytelników tanimi sensacjami, w które można jedynie "wierzyć", bo tak niezwykle istotnego przecież konkretu w nich brak.

Na zakończenie (jako puentę) przytoczę jeden z komentarzy, który ukazał się pod rzeczonym tekstem:

"Jeden z posłów PO mi mówił anonimowo że Marcin Graczyk jest gejem. A że poseł Po jest gejem to mu wierzę że Graczyk również.Dlatego wiary mu nie daję w to co próbuje insynuować na temat PISu.To typ dziennikarza jeden pan drugiemu panu" - autor komentarza podpisał się słowami "Marcin jest chyba gejem".

środa, 12 listopada 2008

Dlaczego prawica nigdy nie wygra walki o Polskę?

"Potrafisz zwyciężać Hannibalu, ale nie potrafisz ze zwycięstwa korzystać" - Maharbal

Do tego, że okrągły stół był de facto zwycięstwem komunistycznej nomenklatury, która bezproblemowo i w błyskawicznym tempie uwłaszczyła się na majątku państwowym nikogo inteligentnego i spostrzegawczego przekonywać nie muszę. Oczywistym jest, że powtarzane niczym mantra słowa o rzekomym "upadku komunizmu" są makiawelicznym austriackim gadaniem par excellence. Słowo "upadek" oznacza niepomyślny koniec, jednak żadnego "niepomyślnego końca" dla komunizmu i komunistów nie było, bo na tym rzekomym "upadku" wyszli oni całkiem dobrze i o wiele lepiej od zwykłych ludzi. Do dzisiaj są poważne problemy z rozliczeniem zbrodni komunistycznych i pewne grupy osób stale pilnują, aby to się nigdy nie udało. Rok 1989 nie był rokiem "upadku komunizmu", lecz był rokiem "transformacji ustrojowej", która to absolutnie nie oznaczała bezwarunkowego oddania władzy przez komunistów, a wręcz pozwalała komunistom na zachowanie silnych wpływów we władzach, dzięki którym niektórzy z nich mogli spokojnie prowadzić szemrane biznesy i "kręcić lody". Okrągły stół nie dla wszystkich był zwycięstwem, a o to nie będące złudzeniem, o to prawdziwe zwycięstwo należy walczyć dalej. Przez długie lata bezprawia w III RP prawica została skutecznie zmarginalizowana, a nowe możliwości dla niej pojawiły się dopiero całkiem niedawno wraz z zaistnieniem idei IV RP i to właśnie ta idea jest pierwszym zwycięstwem Polski w drodze do prawdziwej normalności, a nie jej pozorów. Niestety stało się tak, że zwycięstwo to nie znaczy wiele, bo prawica nie potrafiła i nie potrafi go właściwie wykorzystać, tym samym bezmyślnie trwoniąc swoją szansę. Aby wygrać wojnę należy umieć ją prowadzić.

"Na wojnie wygrywa ten, kto popełnia najmniej błędów" - Napoleon Bonaparte

Od bezmyślnych wypowiedzi, przez niepotrzebne przepychanki i aż po zwykłą bierność w sprawach ważnych - błędów popełnianych przez prawicę jest wiele i można by je wyliczać długo. Postanowiłem więc skupić się na tym co jest najważniejsze.

Jednym z prymarnych i niewybaczalnych błędów polskiej prawicy jest brak zdecydowanego i zorganizowanego przeciwdziałania praktycznie wszechobecnej propagandzie i manipulacji. Tak poważne błędy na jakiejkolwiek wojnie zasadniczo przesądzają sprawę i decydują o porażce. Wciąż nie mogę zrozumieć tego dlaczego wśród całej masy niezwykle inteligentnych ludzi, którzy mając odpowiednią pozycję społeczną doskonale rozumieją sprawy polskie i nie są przy tym analfabetami funkcjonalnymi nie może się znaleźć nikt kto byłby w stanie wyjść z jakąś rozsądną inicjatywą, która stanowiłaby odpowiedź na częste manipulacje i częste zamilczanie faktów przez sporą część beau monde III RP? Szerokie wsparcie społeczne dla takiej inicjatywy niewątpliwie by się znalazło, więc tym bardziej może dziwić to dlaczego nikt nie próbuje podejmować żadnych działań na tym polu. Jeżeli ten błąd będzie popełniany nadal i w najbliższym czasie nie znajdzie się nikt kto potrafiłby coś konkretnego zorganizować odnośnie tej kwestii to prawica nie dojdzie do głosu nigdy, albowiem propaganda wdepcze ją w ziemię, dokładnie tak samo jak wdeptani zostali ci, którzy mieli odwagę powiedzieć o pewnych sprawach zbyt głośno. /Przy okazji przypomnę, że osoby którym wypowiedziano swego rodzaju wojnę na wyniszczenie w sądach mogą liczyć na skromną pomoc Fundacji Obrony Represjonowanych, która przy braku medialnego wsparcia co jakiś czas próbuje organizować zbiórki pieniężne dla takich osób/. Jeśli jakaś propaganda istnieje to należy powiedzieć głośno o tym, że ona istnieje.

Innym dość istotnym błędem polskiej prawicy jest to, że zbyt rzadko potrafi ona wyprowadzić ludzi na ulice. Już "parady równości" są zjawiskiem o wiele częstszym od silnych prawicowych protestów przeciw temu co się dzieje w Polsce, a dzieje się źle i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Polska prawica wyraźnie nie wykorzystuje potencjału, który w niej drzemie, przez co szanse na naprawę państwa rzecz jasna marnują się.

"Strategia wojny polega na przebiegłości i stwarzaniu złudzeń" - Sun Tzu

Jeśli miałbym wskazać kogoś kto do perfekcji zrozumiał słowa Sun Tzu, to bez chwili namysłu wskazałbym głównego wroga prawicy, czyli tzw. Salon będący polityczno-ideologicznym lobby, które w swej przebiegłości produkuje całą masę rozmaitych złudzeń, wręcz robi to taśmowo. I tak mamy na przykład złudzenia: "normalności", "prawdomówności", "w pełni obiektywnych mediów", "stuprocentowej uczciwości w postkomunistycznych służbach", niekiedy "braku korupcji" etc., etc., etc. Na prawicy zaś chyba nigdy nie słyszano o słowach takich jak podstęp i złudzenie. Rzecz jasna prawica z racji na swoją uczciwość nie może zagrywać dokładnie tak samo jak czyni to jej główny wróg (czyli nie może np. w bezczelny sposób tumanić ludzi itp.), jednak ponad wszelką wątpliwość może grać znaczonymi kartami ze złem i wyprowadzić oszustów w pole. Niestety tak fajnie jakby się chciało to nie jest, bo mało rozważne posunięcia są dla prawicy praktycznie codziennością, a o podstępnym działaniu można sobie tylko pomarzyć. Znaczna część prawicy nie potrafi również milczeć (mówi albo dużo i niepotrzebnie, albo wtedy kiedy, o zgrozo!, znacznie lepiej byłoby w ogóle nic nie mówić). Takie bezmyślne kłapanie dziobem nie tylko nie przynosi żadnych korzyści, ale i dostarcza całą masę amunicji dla wrogiej propagandy. Nie mówię jedynie o politycznej reprezentacji prawicy, ale i o jej reprezentacji medialnej, która także potrafi się całkiem przyjemnie otworzyć na ataki i co chwilę obrywa "odłamkowym". Całkowicie nie wiem na co komu takie bezmyślne opuszczanie gardy jak można stać spokojnie i powoli poprzez słowa prawdy podkopywać "imperium kłamstwa"? "Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie"! (Mt 10,16) i oto na czym polega wojna:

"Wojna polega na wprowadzaniu w błąd. Jeśli możesz udawaj, że nie możesz; jeśli dasz znać, ze chcesz wykonać jakiś ruch, nie wykonuj go; jeśli jesteś blisko, udawaj, żeś daleko; jeśli wróg jest łasy na małe korzyści, zwabiaj go; jeśli w jego szeregach dostrzegasz zamieszanie, uderzaj; jeśli jego pozycja jest stabilna, umocnij i swoją; jeśli jest silny, unikaj go; jeśli jest cholerykiem, rozwścieczaj go; jeśli jest nieśmiały, spraw by nabrał pychy; jeśli jego wojska są skupione, rozprosz je. Uderzaj, gdy nie jest przygotowany; zjawiaj się tam, gdzie się tego nie spodziewa" - Sun Tzu, Sztuka Wojny (www.cytaty.info).

Prawica powinna w końcu zrozumieć to w jaki sposób prowadzi się wojnę, a jeśli tego nie zrozumie to nigdy nie wygra walki o Polskę.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Medialne wygibasy, czyli jak się robi z igły widły

Od ostatnich wyborów parlamentarnych minął już rok, jednak większość mediów chyba nie zdążyła się jeszcze zaaklimatyzować do nowych warunków, bo stale relacjonuje nam wydarzenia tak jakby u władzy był nadal PiS. Bez ustanku obserwuję, że w mediach o PiS-ie mówi się znacznie więcej, aniżeli o rządzie Donalda Tuska i szczerze przyznam, że to dziwne, bo sytuacja jest niespotykana.

W takiej na przykład Ameryce jak wybory wygrał Barack Obama to media oczywiście zaczynają więcej mówić o Baracku Obamie, a nie o Johnie McCainie, czy George'u Bushu. Wydaje się, a nawet można mieć co do tego pewność, że po klęsce wyborczej SLD media długo się lewicą nie zajmowały, bo zaraz zaczęto bacznie przyglądać się temu co robi PiS i to przyglądanie się działaniom PiS-u trwa aż do dziś. A to w PiS-ie to, a to w PiS-ie tamto, a to Jarosław Kaczyński wynajął willę, a to PiS odrobił do PO jeden punkt w sondażach, a to senator Kogut z PiS został zawieszony, a to Dorn i sprawa jego alimentów - i nic tylko non stop przez 24 godziny na dobę słyszymy informacje o PiS-ie, które bez względu na ich rzeczywiste znaczenie w medialnych przekazach przeważnie stają się jednymi z głównych newsów dnia. Warto zauważyć, że w niektórych mediach zwykle większą karierę robią informacje o PiS, które mają wydźwięk negatywny, aniżeli te o wydźwięku pozytywnym. To znów jakiś dziwny zbieg okoliczności, który jest mocno niepokojący z punktu widzenia obywatela.

Znaczna część mediów generalnie nie pyta rządu PO-PSL o sprawy tak istotne dla kraju jak na przykład bezpieczeństwo energetyczne, a zamiast tego wałkuje się tematy, które są mało istotne, aby nie powiedzieć zupełnie bez znaczenia. Takie niezwracanie uwagi na działalność rządu i bagatelizowanie rządowych wpadek z całą pewnością zdrowe dla demokracji nie jest. Media w założeniu powinny mieć krytyczny stosunek do polityków i nie powinny robić nikomu żadnych wyjątków, a już tym bardziej rządzącym.

Ostatnio wielką sensację zaczęła robić wypowiedź posła Artura Górskiego, który co prawda wypowiedział się w sposób niepoprawny politycznie, jednak nie na tyle ostro, aby jego wypowiedź zasługiwała aż na dwa dni debaty publicznej. Media w przypadku posła PiS Artura Górskiego raczej wyrozumiałe nie są, a przynajmniej nie tak jak w przypadku ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który ostatnio błysnął wyjątkowo ciekawym humorem. Otóż opowiedział sobie publicznie całkiem klawy dowcip, cytuję: "Wiedzą państwo, że Barack Obama ma polskie korzenie? Tak, jego dziadek zjadł polskiego misjonarza" (sic!). I co? I nic! Media tematu raczej nie zauważyły i newsu dnia nie było, a tu sprawa znacznie poważniejsza, bowiem chodzi o wypowiedź ministra spraw zagranicznych Polski, którego obowiązują znacznie wyższe standardy savoir-vivre'u, aniżeli jakiegoś tam posła na sejm z ostatniego rzędu. Nie chciałbym być złośliwy, ale można stąd wyciągnąć wniosek, że dla niektórych mediów nie ważne jest to co się mówi, lecz ważne jest to kto co mówi. Jak coś nie tak powie poseł PiS to już mamy z tego news dnia, a jak coś nie tak powie ktoś z PO to sprawa pod dywan. Wszyscy dobrze znamy powiedzenie, że im ciszej jedziesz tym dalej zajedziesz i tak też cichutko chce sobie jechać rząd Platformy, lecz o dziwo w tej "cichej jeździe" pomagają Platformie niektóre media. Minął już rok odkąd rządzi Platforma Obywatelska z PSL-em i naprawdę znam niewielu ludzi, którzy potrafiliby wskazać jakieś potknięcia rządzących, a tych było wiele. Mówiąc bardziej ogólnie i akurat nie w odniesieniu do wyżej wymienionych przypadków to poczynania niektórych mediów dość wyraźnie wpisują się w definicję propagandy, która dla niepoznaki została nieco zmiękczona, więc jest mniej wyraźna.

Cała sytuacja jest wyjątkowo mocno niepokojąca, bowiem jeżeli w jakimś demokratycznym państwie niezależne media zaczynają mówić głosem rządu to, w którą stronę podąża takie państwo? Johann Wolfgang von Goethe napisał kiedyś, że "nie ma większych niewolników od tych, co błędnie myślą, że są wolni" - i uważam, że właśnie w taką stronę zaczynamy podążać.

sobota, 1 listopada 2008

Zaczyna się europejski totalitaryzm

29 października "Rzeczpospolita" poinformowała, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Wielkiej Brytanii "przedstawił pakiet przepisów, które mają uniemożliwić radykalnym immamom szerzenie nienawiści do Zachodu". Takie osoby wraz z ich rodzinami (sic!) mają trafić na "czarną listę" i mieć zakaz wjazdu do kraju.

Nie przejąłbym się zbytnio taką informacją, gdyby sprawa nie dotyczyła rodzin osób o radykalnych poglądach, bo z jakiej paki za czyjeś poglądy ma odpowiadać rodzina? Co to jakaś zbiorowa odpowiedzialność jest, czy co? Ze zbiorową odpowiedzialnością ludzkość miała już styczność w czasach Związku Radzieckiego. Wtedy również za byle przejaw wrogości wobec władzy (bardzo często zupełnie za friko, tylko aby liczby się zgadzały) prześladowano całe rodziny włączając w to nawet dziadków (sic!). To niewątpliwie bardzo niepokojąca wiadomość, jednak pomysłowość brytyjskiego MSW na tym się nie kończy.

Przepisy mają dotyczyć także "radykalnych aktywistów antyaborcyjnych, członków skrajnie prawicowych ugrupowań oraz obrońców praw zwierząt" (sic!). Ciekaw jestem kto i na podstawie jakich kryteriów będzie sporządzał takie "czarne listy" i tym samym decydował o tym kto może wjechać na teren Wielkiej Brytanii? Kto przy oczywistej nieostrości zjawiska ustali od którego momentu czyjeś poglądy są skrajnie radykalne, a od którego nie? Co z fundamentem demokracji, czyli wolnością do wypowiedzi oraz wolnością do wyrażania swoich własnych poglądów? Przecież to nic innego jak właściwa dla wszelkich totalitaryzmów dyskryminacja osób ze względu na ich poglądy.

Można by pytać jeszcze dalej. Co w przypadku, gdy ktoś zostanie niesłusznie pomówiony przez media o "radykalizm" w jednej z wyżej wspomnianych kwestii, a następnie wygra sprawę przed sądem, jednak z "czarnej listy" nie zostanie wykreślony? Czy kryteria te stopniowo na drodze powolnych kroków nie ulegną penalizacji? Może niebawem przepisy z obrońców praw zwierząt rozszerzą się także na obrońców praw człowieka i ich rodziny, skoro już przybrały tak radykalną formę? Cała sytuacja jest kolejnym znakiem, który zapowiada, że Europa niebawem stanie się jednym wielkim państwem totalitarnym par excellence.

Chciałbym jeszcze dodać, że gdybym osobiście był na miejscu lewicowców to przypadkiem nie cieszyłbym się zbytnio z takiego rozwoju sytuacji, bo historia lubi się powtarzać. W Polsce słabo cosik edukują w tym temacie, więc lapidarnie przypomnę. Po czerwonej rewolucji bolszewicy niemal natychmiast zaczęli robić w kraju czystki, a wśród pierwszych ofiar tego trwającego przez wiele dekad zbrodniczego szału taśmowych mordów znaleźli się właśnie czerwoni. Póki wspólnie walczono o jedną sprawę to było wszystko dobrze i nikt się nie spodziewał, że po zwycięstwie będzie małe rozstrzeliwanko towarzyszy. Także śmiem przypuszczać, że historia może się czasem powtórzyć i jeszcze może być tak, że lewicowiec z prawicowcem będą sobie siedzieć w jednej celi i nawzajem wydłubywać z głów wszy, ażeby się tym najeść. Prawdę mówiąc to na miejscu aktywnych obrońców praw zwierząt już teraz zacząłbym się martwić.

Myślę, że jako kraj broniący demokratycznych wartości powinniśmy w ramach protestu zerwać stosunki dyplomatyczne z Wielką Brytanią. Przecież powoli robi się tam gorzej niż na Białorusi, albo nawet gorzej niż na samej Kubie. Jak tak dalej pójdzie to za jakiś czas Chiny przy Wielkiej Brytanii będą oazą wolności i każdy będzie mówił z westchnięciem - "Chiny jaki to wolny kraj"!

Krytyka "poprawności politycznej"

"Poprawność polityczna" jest zjawiskiem gorszym, aniżeli sam rasizm, bo jest o wiele bardziej podstępna od rasizmu i trudniej będzie ją zwalczyć. Absolutnie nie jest tak, że likwidując rasizm i inne uprzedzenia do ludzi uczyniono coś dobrego, bo puste miejsce po źle zostało zastąpione innym złem.

"Poprawność polityczna" to swego rodzaju pałka, która często wymusza na mediach pokazywanie ludzi nie ze względu na to, że ktoś jest dobry w tym co robi, ale ze względu na kolor skóry, płeć albo orientację seksualną tego kogoś. Nie jest to nic innego jak przedmiotowe traktowanie człowieka, bowiem zaczyna służyć on jedynie temu, aby pewne osoby ostentacyjnie zademonstrowały swoje "postępowe poglądy". Człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się swoistym szyldem reklamującym poglądy danej grupy osób. Należy podkreślić, że nie zawsze jest tak, że ktoś jest pokazywany tylko dlatego, że inni chcą z jego pomocą zademonstrować światu swoje poglądy. Czasem jest także tak, że ktoś jest tam gdzie jest słusznie, bo jest ciekawy jako człowiek, a to co robi jest doskonałe.

Oczywiście zazwyczaj tym, którzy są tak przedmiotowo traktowani absolutnie to przedmiotowe traktowanie nie przeszkadza, bo biorą oni za to pieniądze i dzięki temu są na topie. Na nieco podobnej zasadzie można by też na przykład zacząć "przyjaźnić się" z czarnoskórym tylko dlatego, aby zademonstrować światu, że nie jest się rasistą. To bardzo sztuczne, takie mocno grające na uczuciach, ale tak to widzę. "Idę na bal i pokażę się z murzynem (gejem; najlepiej to czarnoskórym gejem), bo świat musi widzieć, że nie mam nic do murzynów" - przypuszczam, że często mniej więcej tak może wyglądać schemat myślowy niektórych osób. Oczywiście nie musi to oznaczać, że ktoś tak myślący ma coś do czarnoskórych et cetera, bo można traktować ich przedmiotowo jednocześnie nie nienawidząc ich. Jedno drugiego nie wyklucza. Myślę, że można robić to także podświadomie zupełnie nie zastanawiając się nad własnym postępowaniem.

Kiedyś gdy w Ameryce panował jeszcze rasizm i jak najbardziej słusznie zaczynano go zwalczać to na filmach zawsze "na doczepkę" brano murzyna (exemplum: "Parszywa Dwunastka") i dawno mu zazwyczaj prymitywne dialogi do wygłoszenia. Teraz zaś nastąpił zwrot o 180 stopni i czarnoskórzy muszą koniecznie odgrywać role intelektualistów. Powoli staje się tak, że niewystawienie czarnoskórego do roli intelektualisty mogłoby zostać niezbyt dobrze odebrane. Nie trzeba się zbytnio wysilać aby dowieść absurdalności sytuacji, bo ta jest widoczna gołym okiem. Wszystko poszło nie w tym kierunku, w którym powinno iść.

Większość mediów jest w rękach tzw. Salonu i to on ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy. Media nie nauczają człowieka dobroci, a podstępem (tak jakby na siłę) próbuje się go w odpowiedni sposób wytresować. Zamiast pokazywać, że ludzie dzielą się jedynie na dobrych i złych to "treserzy" próbują zmusić do określonego - ich zdaniem dobrego - zachowania. Potem od czasu do czasu zdarza się tak, że do telewizji itp. nie dostaje się ktoś utalentowany, a ktoś o "odpowiednim" kolorze skóry, bo telewizja chce pokazać, że jest wolna od uprzedzeń. To oczywiście nie jest dobre. Warto zwrócić uwagę również na zachowanie niektórych muzyków, którzy chcą się wypromować poprzez demonstrowanie swojej przyjaźni do gejów, lesbijek, czarnoskórych etc. To nie jest nic innego jak przedmiotowe traktowanie gejów, lesbijek i czarnoskórych. Naturalnie ci muzycy mogą faktycznie lubić kogoś kto jest gejem, ale nie zmienia to faktu, że ci ludzie traktowani są przedmiotowo.

To nowe zjawisko ("poprawność polityczna") gorsze jest od rasizmu, bo jest o wiele bardziej podstępne i im dłużej będzie ono trwało tym bardziej będzie stawało się niemożliwe do zwalczenia. Dla nowych pokoleń ludzi stanie się to normalnością i już zawsze czarnoskórzy (Żydzi, geje etc.) będą traktowani przedmiotowo, a inni czasem będą marginalizowani tylko dlatego, że ich kolor skóry itp. akurat jest nieodpowiedni do telewizji, bo nie można z jego pomocą ostentacyjnie zademonstrować światu, że telewizja nie jest rasistowska. Także wszystko wskazuje na to, że ludzkość już od jakiegoś czasu zaczęła podążać w złym kierunku i można przypuszczać, że prędzej czy później nic dobrego z tego nie wyniknie.

wtorek, 28 października 2008

Palikot i przedterminowe wybory

Symplifikując - w wywiadzie dla "Dziennika" poseł Janusz Palikot stwierdził, że w styczniu dojdzie do przedterminowych wyborów parlamentarnych, gdyż prezydent wetuje "główne projekty" PO i Platforma nie jest "w stanie rządzić" (sic!)

Tak więc poseł Janusz Palikot znów przystąpił do ataku na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jednak tym razem postanowił uaktywnić swoje szare komórki, bo nie oglądaliśmy żadnych świńskich łbów, ani też wibratorów. Osobiście mam nadzieję, że odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi coś zaraźliwego, bowiem należy pamiętać, iż po tych samych sejmowych korytarzach co poseł Palikot porusza się także poseł Niesiołowski, który jest znany głównie z chorobliwie przesadnych wystąpień i jemu też czasem przydałaby się jakaś poprawa.

Wracając jednak do meritum to oczywistym jest, iż poseł Janusz Palikot znów zajął się tym do czego go przydzielono, czyli do notorycznego zaczepiania stojącego spokojnie z boku Prezydenta, bo Donald Tusk marzy sobie wskoczyć do pałacu i zostać Słońcem Belwederu. Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, bo jestem tylko zwykłym blogerem i w Sejmie nie siedzę, jednak wygóglałem sobie prezydenckie weta i okazuje się, że tych jest niewiele (ustawa kominowa, ustawa "likwidująca tzw. awans poziomy sędziów", ustawa medialna) . Ba, jakby tego było mało to wygląda na to, że Prezydent zawetował głównie pisane na kolanie zwykłe buble prawne et cetera. Exemplum: wspomniana "ustawa kominowa", "która umożliwia podwyższenie wynagrodzeń menedżerów w spółkach z udziałem Skarbu Państwa" (sic!). Może tutaj Platforma rzecz jasna "piarowo" chciała podnieść średnią krajową i pokazać, że "żyje się nam wszystkim lepiej", nie wiem?

Obwinianie Prezydenta za nieudolność rządu PO-PSL i niedostatek dobrych rządowych ustaw zakrawa na kompletny absurd i wygląda na niezwykle tanią zagrywkę zrzucenia z platformy odpowiedzialności, naprawdę godną posła Palikota. Warto przypomnieć sobie, że Platforma Obywatelska zaraz po zwycięskich wyborach wyrzuciła cały swój program na śmietnik, więc jeśli w ogóle były jakieś projekty to na wysypisko musiały trafić również one. Wniosek z tego jest tak, że jak PO zaczynała rządzenie to pewnie nie dysponowała ani jedną ustawą, chyba że jakąś z peeselowskiej szuflady, albo z pisowskiej. Donald Tusk przez cały czas jedynie poganiał swoją świtę, aby ta więcej pracowała, bo pewnie szuflady mieli puste, a przecież musieli wyjść z czymś do ludzi. Zresztą ostatnio nawet PiS wysunął oskarżenie, iż Platforma splagiatowała ich własną ustawę, bo nie miała swojej. Zatem i w tym przypadku Platforma prawdopodobnie w swej nieudolności nie miała nawet jednego głupiego pomysłu na bubel prawny, aby znów mógł go zawetować Prezydent, i aby poseł Palikot znów miał co robić ze swoją lekko przytępioną już szabelką. Jakoś trudno jest mi uwierzyć w złą wolę prezydenta Lecha Kaczyńskiego i tym bardziej nie wierzę w to, że byłby on w stanie zawetować dobrą ustawę, ponieważ w ten sposób łatwo wystawiłby się na ostrą krytykę.


PS Wariantu z ucieczką Platformy od kryzysu finansowego w wybory wykluczyć nie można, jednak wybory w styczniu uważam za nierealne, ponieważ sondaże nie będą wtedy już tak różowe jak przedwyborcze obietnice Platformy i pewnie takie wybory również wiele na scenie politycznej by nie zmieniły, że o kabarecie w związku z taką ucieczką już nie wspomnę.

niedziela, 14 września 2008

ERYSTYKA i stan wojenny, czyli czy winny powinien być "autorem"?

W wielkim skrócie erystyka to "sztuka doprowadzania sporów do korzystnego rozwiązania bez względu na prawdę materialną" [1]. Tak wielcy filozofowie jak Arystoteles, Platon oraz Schopenhauer zdecydowanie krytycznie oceniali erystykę. Około roku 1830 [1] erystykę przypomniał światu Artur Schopenhauer publikując słynną książkę pt. "Erystyka czyli sztuka prowadzenia sporów". Publikacja ta po części powstała w oparciu o wcześniejsze myśli Arystotelesa ("O dowodach sofistycznych"). Publikacja ta nie powstała w celu propagowania erystyki jako skutecznej metody wygrywania sporów, a służyć miała jej zwalczaniu, bowiem dobrze jest gdy się potrafi rozpoznać podstępną argumentację oponenta. Jednym z wybiegów erystycznych opisanych przez Schopenhauera jest tzw. "naginanie pojęć".

"Sposób 12. Naginanie pojęć. Jeżeli jest mowa o ogólnym pojęciu, które nie ma własnej nazwy, lecz musi być określone obrazowo przez porównanie, to musimy wybrać od razu takie porównanie, które będzie korzystne dla naszego twierdzenia. Tak np. w Hiszpanii nazwy dwóch partii politycznych, serviles i liberales ("służalcy" i "wolni") na pewno zostały wybrane przez ostatnią. Nazwę ,,protestanci'' na pewno wybrali oni sami, to samo można powiedzieć o ewangelikach; określenie ,,kacerz'' natomiast pochodzi od katolików. Dotyczy to także nazw, które bardziej odpowiadają danej rzeczy; np. jeżeli przeciwnik zaproponował jakąś zmianę, nazywamy ją nowinką albowiem słowo to ma w sobie coś złośliwego. Odwrotnie postępujemy, jeżeli propozycja wychodzi od nas. W pierwszym przypadku należy wymienić jako przeciwieństwo "istniejący porządek", w drugim : ,,zacofanie". To, co ktoś bezstronny i nie mający ubocznych celów nazwałby "kultem" lub "publiczną nauką religii", zwolennik nazwałby "pobożnością" lub "bogobojnością'', przeciwnik zaś ,,bigoterią'' lub ,,zabobonem''. W gruncie rzeczy jest to subtelna petitio principii (użycie dowodzonej tezy, jako przesłanki dowodu): to, co dopiero ma być dowiedzione, wkładamy już z góry w nazwę, w wyraz, z którego by to potem wynikało przez analityczne wnioskowanie. Co jeden nazywa ,,zabezpieczeniem'' jakiejś osoby lub jej ,,prewencyjnym zatrzymaniem'' , to samo nazwie przeciwnik ,,zamknięciem w wiezieniu''. Mówca często zdradza już z góry swój zamiar przez nazwę, jaką wybiera dla danej rzeczy. Jeden mówi ,,duchowny'' inny - ,,klecha''. Ze wszystkich chwytów i sposobów ten jest używany najczęściej i po prostu instynktownie.
Przykłady: gorąca wiara = fanatyzm; ... potknięcie lub flirt = zdrada małżeńska; ... dwuznacznik = sprośność; ... kryzys finansowy = bankructwo... ,,Przez wpływy i stosunki'' = ,,poprzez łapownictwo i nepotyzm''; ... ,,Szczera wdzięczność'' = ,,dobra zapłata''...itp". [2]

Po tym niewątpliwie kształcącym wstępie, którego nie można było pominąć przejdę do rzeczy. 12 września Anno Domini 2008 rozpoczął się proces odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego. Rychło w czas jak na demokratyczne państwo z niezależnymi instytucjami, ale mniejsza o to. Przy tej okazji ktoś skleił niezwykle ujmujący termin "proces autorów stanu wojennego", który to elegancko pasuje do fortelu nr 12 o jakim napisał w swojej książce Schopenhauer. Termin ten został następnie spapugowany przez większość mediów i tym samym podstępnie wbił się do świadomości oraz podświadomości opinii publicznej - przypuszczalnie w celu złagodzenia jej spojrzenia na sprawę (przypomnę, że wiedza ludzi o stanie wojennym nie jest porażająca i szczególnie dotyczy to młodego pokolenia). Cała ta sytuacja jest co najmniej dziwna i w mojej ocenie dobitnie pokazuje, że dawni komunistyczni prominenci nawet dziś nie są osamotnieni. Nadal ktoś trzyma nad nimi parasol ochronny i dba o to, aby nie spadł im nawet przysłowiowy włos z głowy. Osobiście innej możliwości tutaj nie widzę, ponieważ przypadki to można spotkać tylko w grach liczbowych, a nie w miejscu gdzie ktoś wyraźnie na czymś coś konkretnego zyskuje. Rzecz jasna nie twierdzę tutaj, że dawną nomenklaturę świadomie wspierał każdy kto mówił o "autorach", ponieważ w rozumowaniu należy uwzględnić również zwykłą bezmyślność (też chwilowy brak zastanowienia etc.) i - że tak powiem - połknięcie zarzuconego przez kogoś haczyka. Człowiek odpowiedzialny nie jest autorem, a jeśli się go tak nazywa to jedynie po to, aby go wybielić ("Mówca często zdradza już z góry swój zamiar przez nazwę, jaką wybiera dla danej rzeczy" [2]). Czyżby opinia publiczna była tutaj na coś przygotowywana?

Sprawa z nienazywaniem rzeczy po imieniu przy okazji mowy o stanie wojennym nie jest nowa. Oddajmy na chwilę głos Rafałowi Ziemkiewiczowi - "(...) jeszcze w tym samym roku 1990, w numerze "Gazety Wyborczej" z 13 grudnia, Adam Michnik zaapeluje o uchwalenie - oczywiście, że "jednym aktem", bo jakże by inaczej - ustawy o abolicji dla winnych wprowadzenia stanu wojennego... pardon, dla "architektów" stanu wojennego. Michnikowszczyzna już wtedy nie może wykrztusić w tym kontekście słowa "winni" czy "odpowiedzialni", musi dokonywać leksykalnych łamańców, jakby stan wojenny był pałacem. (...)" [3]. Parafrazując trochę słowa Rafała Ziemkiewicza można by napisać, że dzisiaj winnych nazywa się "autorami" tak jakby byli oni twórcami jakiegoś dzieła artystycznego. Owszem, autorami dzieła to oni byli, ale było to dzieło zniszczenia, a rzeczy powinno się nazywać nie łagodniej, czy też ostrzej, lecz po prostu po imieniu. Odpowiedzialni powinni być odpowiedzialnymi.


[1] - http://pl.wikipedia.org/wiki/Erystyka
[2] - http://aniolkicharliego.republika.pl/erystykaliber.html
[3] - Rafał Ziemkiewicz - "Michnikowszczyzna. Zapis choroby"

sobota, 16 sierpnia 2008

Polityczna "autołatka"

W polityce z przyczepianiem rozmaitych łatek można spotkać się wyjątkowo często. Łatki najczęściej przylepiane są oponentom złośliwie, aby ich w ten sposób zdyskredytować, bądź też z góry ustawić w określonej pozycji, którą łatwiej będzie można zwalczać. Istnieją jednak takie łatki, które nie są przyczepiane złośliwie, bo politycy poprzez swoje lekkomyślne zachowanie przyczepiają je nijako samym sobie. Oczywiście pomiędzy pierwszym typem łatek a drugim jest spora różnica, bowiem w celu przyczepienia tych złośliwych łatek naciąga się argumenty, natomiast w przypadku tych drugich łatek niczego nie trzeba naciągać, a łatkę przyczepia do siebie sam polityk. Właśnie o tych łatkach chciałem napisać. Siła niszcząca łatek jest niesłychanie duża i każdy polityk powinien się starannie troszczyć o to, aby przypadkiem nie przylgnęła do niego żadna łatka. Czasem niektórzy politycy o tym zapominają i stąd po części biorą się ich problemy.

Jedną z najbardziej bezsensownych i zarazem zabawnych łatek zdołał sam do siebie przylepić Aleksander Kwaśniewski. Na łatkę "moczygęby" vulgo cierpiącego na "chorobę filipińską" Aleksander Kwaśniewski pracował od dawna, nawet można by powiedzieć, że była to praca systematyczna. Zaczęło się od katyńskiej golonki, potem był ukraiński wykład, a następnie eseldowski wiec. Mawia się, że do trzech razy sztuka i tak też było w tym przypadku. Aleksander Kwaśniewski po swoim pierwszym potknięciu nie wyciągnął wniosków, zlekceważył sprawę, no i dostał dokładnie to czego się dopominał. Zachowanie Aleksandra Kwaśniewskiego dało wszystkim jego przeciwnikom bardzo silny argument do ręki i najprawdopodobniej w dużym stopniu przyczyniło się do spadku notowań byłego prezydenta. Nie wiadomo teraz jak taką łatkę "gazownika" odlepić, bo media chcąc nie chcąc przy każdej stosownej okazji będą dbały o to, aby ta łatka trzymała się dobrze. Polityka to nie kung-fu i styl "pijanego mistrza" zdecydowanie zawodzi.

Nieporównanie szybciej od "Olka" o swoją własną łatkę zatroszczył się Radosław Sikorski, bo pracował na nią dosłownie sekundę. Jedno nieprzemyślane zdanie sprawiło, że Radosław Sikorski raz na zawsze zrezygnował z całkiem sporej części elektoratu i przylgnęła do niego łatka "Zdradka - dorzynacza watah". O samej zmianie obozu wyborcy prędzej czy później zapomnieliby i w przyszłości Sikorski mógłby jeszcze po nich sięgnąć, jednak zmiana obozu w połączeniu z tak szalenie mocną i niedyplomatyczną wypowiedzią niewątpliwie spaliła mosty za Sikorskim. Przy zmianie obozu powinno się unikać ostentacji, bowiem przynosi ona więcej szkody aniżeli pożytku. Będąc w podobnej sytuacji prawidłowo zachował się Antoni Mężydło, który przechodząc z PiS-u do Platformy starał się odejść w przyjaznej atmosferze i dzięki temu wyborcy PiS-u zupełnie inaczej go dzisiaj postrzegają od "Zdradka" Sikorskiego, który po zmianie obozu nie zwlekając ani chwili zaczął mówić o "politycznej dintojrze". To był wielki błąd. Bez dwóch zdań Sikorski jeszcze na własnej skórze odczuje działanie tejże łatki, bo jeśli w dalszej przyszłości zdecyduje się wystartować w wyborach prezydenckich to na pewną część elektoratu nie będzie mógł liczyć i to choćby nie wiadomo co robił.

Chyba najbardziej zabawną łatkę przylepił sam sobie wspomniany wcześniej Aleksander Kwaśniewski, aczkolwiek tuż za nim umieściłbym Donalda Tuska, który totalnie przeszarżował z obietnicami wyborczymi, ba, otwarcie mówił o "cudzie" i tym samym przypiął sobie łatkę "cudotwórcy". Taka łatka stwarza tyle możliwości, że obśmiewać "cuda" i "cudotwórcę" można do woli. Także nie ma co się dziwić temu, że z "Donka Cudotwórcy" ponad podziałami do łez śmieje się pół Polski, bo nikt nie marnuje takiej okazji. Jakby tego było mało to Donald Tusk pozwolił na to, aby do niego i jego partii przylgnęła kolejna łatka - łatka lenistwa. Wydawałoby się, że łatkę lenistwa można by odlepić poprzez pracę, lecz sama praca tutaj nie wystarczy, bo potrzebne będą efekty, a o te nigdy nie jest łatwo. W potyczce z takimi łatkami Donaldowi Tuskowi nie pomoże nawet najlepszy piar i faktycznie będzie on potrzebował jakiegoś cudu. Niewątpliwie łatki te w sposób znaczący wpłyną też na jego starania o prezydenturę i mogą przesądzić o tym, że Donald Tusk rywalizację przegra.

Tak więc o "autołatkę" w polityce nie jest trudno, a jeśli już ona przylgnie to praktycznie na stałe i nikt nie zna metody na jej usunięcie. Z łatką przyczepioną złośliwie można jeszcze walczyć, zaś z "autołatką" trzeba nauczyć się żyć. Mądrość w tym kto potrafi unikać sytuacji, które potencjalnie mogą skończyć się przylgnięciem łatki.

czwartek, 14 sierpnia 2008

Tarcza i co dalej?

Rozmowy w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej prawie dobiegły już końca. "Idziemy na szampana oblać sukces – tak wiele miesięcy negocjacji z Amerykanami podsumował Radosław Sikorski" (tvn24). Oby ministrowi Sikorskiemu i samej Platformie od tego szampana na dłużej nie zakręciło się w głowie, bowiem teraz przed rządem Donalda Tuska stoi o wiele trudniejsze zadanie aniżeli samo wynegocjowanie i podpisanie umowy o tarczę. Dzisiaj ze strony Platformy słychać jedynie, że dzięki tarczy zwiększyło się nasze bezpieczeństwo, jednakże jak to zwykle bywa rzeczywistość nie ma tak pięknych kolorów. Zacieśnienie współpracy z Amerykanami oznacza, że tym samym automatycznie awansowaliśmy o kilka ładnych miejsc na terrorystycznej liście celów Al-Kaidy.

Tarcza z jednej strony zwiększa nasze bezpieczeństwo, natomiast z drugiej strony naraża nas na szereg niebezpieczeństw. Ćwiczenia rozmaitych służb przeprowadzane są okazjonalnie i polskie służby wydają się być w ogóle nieprzygotowane na zagrożenia terrorystyczne. Jedynie próbuje się udawać, że wszystko jest w należytym porządku, ale to nic innego jak robienie dobrej miny do złej gry. Można by tutaj przypomnieć jeszcze nie tak dawny wyczyn dziennikarzy, którym bez najmniejszych problemów udało się wtargnąć na płytę warszawskiego lotniska i pozostawić tam paczkę oraz przylepić naklejkę na jednym z silników samolotu pasażerskiego (sic!). Skoro nieuprawnione osoby z taką łatwością mogły poruszać się po płycie Okęcia to już nawet nie chcę myśleć jak wygląda sytuacja w innych miejscach, które potencjalnie mogą stać się celem ataku, i których jest całkiem sporo (exemplum: metro, imprezy masowe, dworce kolejowe). O szkoleniach kogokolwiek odnośnie zagrożeń ze strony terroryzmu generalnie nic nie słychać.

Temat naszego bezpieczeństwa w związku z zagrożeniem atakami terrorystycznymi jest przez polityków systematycznie pomijany, co wprowadza Polaków w zdradliwy stan uśpienia. Szczęśliwie do tej pory nie wydarzyło się żadne nieszczęście, jednak zagrożenie ciągle nad nami wisi i od dziś jest znacznie większe. Rząd Donalda Tuska powinien teraz podjąć szereg stosownych działań, które miałyby na celu poprawę naszego bezpieczeństwa. Nie daj Boże, ale gdyby coś się stało to będzie chociaż wiadomo, że zrobiono wszystko co było można, aby nieszczęściu zapobiec. Na własnych błędach lepiej jest się nie uczyć i tym bardziej jeśli chodzi o ataki terrorystyczne, bowiem tutaj mowa jest o życiu wielu osób.

W Ameryce społeczeństwo wydaje się być dobrze doinformowane oraz w pełni świadome niebezpieczeństwa jakie stwarza terroryzm. Dowodzi tego chociażby ostatni przypadek z początku lipca, kiedy to "pewien złodziej włamał się w Nowym Jorku do furgonetki. Gdy jednak zobaczył, że samochód jest wypełniony po brzegi bronią i bombami, od razu pomyślał, że to pojazd terrorystów i... wezwał policję. Okazało się jednak, że mężczyzna napadł nie na samochód Al-Kaidy, a okradł auto chińskiego gangstera" (Dziennik.pl). Ameryka jest wzorowo przygotowana i pewnie wydano na to sporo pieniędzy, a jak jest z Polską? Także w cenę tej tarczy należy wliczyć również przeciwdziałanie wszystkim zagrożeniom, które w związku z obecnością tarczy zdecydowanie wzrosną, jeśli rzecz jasna rząd to zauważy i zacznie dmuchać na zimne.

wtorek, 12 sierpnia 2008

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Żałosna kompromitacja

"Wprost" zapytał 91 posłanek o najprzystojniejszego posła i od dwóch dni na internetowej stronie tygodnika "Wprost" wisi sobie w najlepsze przeurocza informacja mówiąca, że Cezary Grabarczyk "jest najprzystojniejszym posłem VI kadencji". Oczywiście nie mam najmniejszego zamiaru kwestionować olśniewającej urody pana ministra Grabarczyka, zupełnie nie o to mi chodzi. Otóż niestety nie podpisani z nazwiska dziennikarze "Wprost" przedstawiają czytelnikowi wyniki plebiscytu w postaci podium, które wygląda następująco: "1. Cezary Grabarczyk - 14 głosów; 2. Donald Tusk - 8, Paweł Poncyliusz - 8; 3. Jarosław Wałęsa - 6", a poprzedza to chyba jeszcze bardziej urocze od samego Cezarego Grabarczyka zdanie - "PO ma nie tylko najprzystojniejszego posła, ale też – zdaniem posłanek – w ogóle najwięcej zadbanych i eleganckich mężczyzn" (sic!). Prawda, że pięknie!

Niestety jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności dziennikarze "Wprost" ani słowem nie zająknęli się o tym, że to właśnie Platforma Obywatelska ma w Sejmie najwięcej posłanek, bo aż 48! Ba, gdyby zsumować liczbę posłanek z wszystkich innych klubów to okaże się, że tych posłanek jest i tak mniej aniżeli posłanek w samej tylko PO, bo są one w liczbie 43! Teraz wypadałoby się zapytać czy taki sondaż jakie przeprowadzili dziennikarze "Wprost" nie jest aby tendencyjny? Jeśli okazałoby się, że jest to dlaczego "Wprost" nie podaje tak istotnej informacji? Chyba tylko ktoś wyjątkowo naiwny mógłby myśleć, że w tego typu głosowaniu kryterium przynależności partyjnej jest bez znaczenia, więc zapytam dlaczego dziennikarze "Wprost" tak śmiało napisali, że w PO jest "zdaniem posłanek - w ogóle najwięcej zadbanych i eleganckich mężczyzn" nie podając przy tym informacji, że wyników nie należy brać na poważnie, bo wśród posłanek to właśnie Platforma ma zdecydowaną większość? Nie wszyscy przecież wiedzą ile posłanek jest dokładnie w danym klubie parlamentarnym. Czyżbym trafił na jakiś ślad tego tajemniczego piaru Platformy?

Informację niemal natychmiast podchwyciły inne portale wśród których - rzecz jasna - nie mogło zabraknąć jakieś śmiesznej odnogi gazety.pl. Na stronie deser.gazeta.pl można przeczytać sparafrazowaną informację z "Wprost" i taki prześliczny cymes - "Co ciekawe, o wyborze Cezarego Grabarczyka nie decydowały sympatie polityczne koleżanek - jego urok osobisty zrobił wrażenie na posłankach z wszystkich klubów" (sic!) i choć się mocno staram to nie wiem jakim cudem autor tej przeróbki doszedł do takiego uogólniającego wniosku, że "o wyborze Cezarego Grabarczyka nie decydowały sympatie polityczne"? "Wprost" napisał, że "Cezary Grabarczyk został wybrany ponad podziałami - głosowały na niego posłanki z wszystkich klubów" - co faktycznie oznacza, że wśród głosujących były jakieś osoby, które przy dokonywaniu oceny nie kierowały się przynależnością partyjną, jednak absolutnie nie da się wykluczyć tego, że wszystkie osoby biorące udział w głosowaniu właśnie w taki sposób decydowały o tym na kogo zagłosują. To przecież oczywiste. Naturalnie ktoś z "Wprost" mógłby powiedzieć, że cała publikacja to tylko zabawa, której nie należy traktować poważnie, jednak czy aby na pewno? Czy aby na pewno nie przekroczono tutaj jakieś granicy? Osobiście poczułem się wprowadzony w błąd i jeśli "Wprost" chce mnie wprowadzać w błąd to go więcej nie kupię i już. Niech sobie czytelnika poszukają wśród tych co lubią bawić się w łamigłówki.


PS Julia Pitera - Obietnica

niedziela, 3 sierpnia 2008

Świat Według Platformy i RRK

Podróżując po blogosferze zupełnie nie przypadkowo natrafiłem na tekst Renaty Rudeckiej-Kalinowskiej. Po zapoznaniu się z treścią stwierdziłem, że nie można sobie tak tego zostawić i poczułem obywatelski obowiązek, aby przeprowadzić polemikę.

Renata Rudecka-Kalinowska wylewa swoje żale odnośnie blogosfery, w przypuszczeniu tej jej części, która nie wychwala w niebiosa Platformy Obywatelskiej, a stara się merytorycznie oceniać jej działanie. Praktycznie zaraz na wstępie Renata Rudecka-Kalinowska napisała:

"Przeglądam tytuły spoglądając na nicki. Do większości nawet nie warto wchodzić – bo z góry wiadomo, że tym samym marnym językiem co zawsze, opisane zostaną refleksje autorów na temat nieistniejącej rzeczywistości, zmierzające do niemądrych wniosków opartych na własnym chciejstwie i paru wbitych w głowę dość prymitywnych schematach myślowych".


Wielki filozof John Stuart Mill bodajże w swoim "eseju o wolności" wyraził genialny pogląd, który mówił symplifikując, że czasem należy poznawać poglądy przeciwne od własnych, bo tylko wtedy poznaje się wszystkie argumenty przeciw nim, dzięki czemu lepiej rozumie się własne poglądy jeśli są one prawdziwe, bądź też dzięki temu można uznać własne poglądy za błędne i je zmienić. Rzecz jasna pani Renata Rudecka-Kalinowska nie musi poznawać poglądów przeciwnych do własnych, bo jest zawsze nieomylna, a jej zdolności są tak niebotycznie wspaniałe, że "z góry" wie ona co jest gdzie napisane, i że ten co to napisał nie ma racji, ale dlaczegoż to pani Renata zachęca inne osoby do nie wchodzenia na blogi, które to osoby być może nie są tak nieskończenie doskonałe jak pani Renata i byłoby korzystnie dla nich poznać różne opinie? Czyżby chodziło tutaj o jakieś eliminowanie poglądów opozycyjnych w stosunku do poglądów Platformy, której członkinią jest przecież pani Renata? Oj, nieładnie tak się zabawiać, bo to w mojej ocenie zmierza w kierunku totalitaryzmu, gdyż w demokracji - jakby Pani nie wiedziała - jednorodność opinii nie jest czymś pożądanym.

Następnie Renata Rudecka-Kalinowska wyraża taką oto nadzwyczaj olśniewającą myśl odnośnie tematów jakie znajdują się na niektórych blogach: "Tematy typowe – zadaniowe ataki na rząd, takie bardziej „z obowiązku” niż ze szczerego przekonania". Nie wiadomo co też tutaj RRK dokładnie ma na myśli i nie wiem jak Państwo, ale ja tutaj widzę sugestię, że blogi (w domyśle przeciwników PO) prowadzone są przez działaczy partyjnych ("zadaniowe ataki"), którzy w dodatku nie są przekonani do tego co piszą. Ależ pani Renato, proszę nie mierzyć wszystkich własną miarą. Zapewniam Panią, że przynajmniej ja nie będąc członkiem żadnej partii jestem szczerze przekonany, że ten rząd to porażka par excellence i aby to widzieć wystarczy być obiektywnym, ba, już nawet na Zachodzie prasa zaczyna dostrzegać, że z tym rządem jest coś nie tak. Nie zmienią tego żadne pijarowskie magiczne formuły, które sugerują coś co w rzeczywistości nie istnieje. Myślę, że blogerów podobnych do mnie w tej kwestii jest całkiem sporo, a może nawet więcej niż sporo.


Dalej Renata Rudecka-Kalinowska powtarzając za sejmowymi liderami Platformy w swoim wpisie wspomniała o koalicji PiS z SLD, co niebywale mocno mnie rozbawiło, gdyż zdaje się, że Pani Renata nieco wcześniej napisała coś o refleksjach autorów blogów "na temat nieistniejącej rzeczywistości", a przecież ta "koalicja" to nieistniejąca rzeczywistość.

Politycy PO mówią o tej rzekomej koalicji doskonale wiedząc, że taka koalicja nie istnieje i jest nawet niemożliwa z uwagi na to, że wyborcy obydwu tych partii za nic w świecie takiej koalicji by nie zaakceptowali, więc i politycy nie mogą zawrzeć takiego porozumienia. Przy okazji tych wypowiedzi wyraźnie widać po jakże rozpaczliwe i podstępne środki sięga Platforma Obywatelska, aby utrzymać swój elektorat.

Ostatnio niespodziewanie przewodniczącym SLD został Grzegorz Napieralski, przeto powszechnie wiadomo było, że lewica zmieni swoją dotychczasową strategię i zacznie częściej występować nie razem z Platformą, jak to miało miejsce za W. Olejniczaka, lecz przeciw Platformie. Politycy PO tą zmianę eseldowskiej strategii próbują wykorzystać na własną korzyść i wmawiają społeczeństwu, że jest jakaś pisowsko-eseldowska koalicja, co ma w założeniu osłabić zarówno PiS, jak też i SLD oraz umocnić coraz to bardziej rozczarowany elektorat PO. Ta próba wmówienia, że jakaś koalicja istnieje polega na stosunkowo prostym schemacie - A i B nie zgadza się z C to A i B muszą być w koalicji!

Platforma Obywatelska, aby uwiarygodnić swoje śmieszne twierdzenie potrzebowała tylko jakiejś dogodnej okazji, jakiegoś przykładu, który byłby rzekomym potwierdzeniem istnienia koalicji. I tak też zwykły zgodny sprzeciw wobec złego projektu Platformy jakim była ustawa medialna próbuje przedstawić się jako dowód na istnienie jakiejś koalicji pomiędzy PiS-em, a SLD. Nie wiem, czy w Platformie myślą, że człowiek skłonny jest uwierzyć w każdą głupotę, jeśli tyko w odpowiedni sposób się ją przedstawi? W moim przekonaniu gdzieś w tym kierunku Platforma zaczyna podążać, bo inaczej sobie tego nie potrafię wytłumaczyć. Tonący brzytwy się chwyta!

Wygląda na to, że Platforma próbuje uciekać od przykrej dla niej rzeczywistości w wyimaginowany świat, bo tylko w takim świecie partia ta może jeszcze istnieć. Do tej pory chyba żadna obietnica wyborcza nie została przez Platformę zrealizowana i trzeba to czymś zakryć, więc stąd odwołanie do tego co nie jest rzeczywistością. Taka ucieczka nie może jednak trwać wiecznie i prędzej czy później elektorat PO nie będzie chciał podążać taką drogą, bo on też pragnie konkretów, a te mogą być tylko rzeczywiste. Także koniec Platformy nieuchronnie się zbliża, bo nie można wiecznie bazować na pijarze, a samo administrowanie jest jedynie paliatywem.

sobota, 2 sierpnia 2008

Zakazać klapsa. Donald Tusk

Przypuszczam, że obecnie gdzieś w niezwykle leniwych gabinetach trwają prace nad ustawą zakazującą całkowicie "klapsa". Swego czasu Donald Tusk powiedział - "chcielibyśmy, żeby w Polsce obowiązywał całkowity zakaz bicia dzieci, trwają nad tym prace" (wp.pl). Dlatego też postanowiłem powrócić do tematu.

Sprawa "klapsa" nie jest tak oczywista jak próbuje nam to przedstawić Donald Tusk, który unika szerszego spojrzenia na sprawę i argumentuje, że "jeśli my uznamy, że klaps to jest coś w porządku, to w jaki sposób zmierzymy jak mocny klaps jest w porządku. Czy jeśli ktoś kto waży 120 kilo, jest po wypiciu wódki, wymierza klapsa dwuletniemu dziecku, to jest w porządku, czy to jest do zaakceptowania, bo ktoś to definiuje jako klaps, czy to jest przemoc" (wp.pl)

Absurdalność tego typu argumentacji jest widoczna już na pierwszy rzut oka. Donald Tusk w swoich słowach w pewnym sensie nawiązuje do tzw. paradoksu łysego, bądź też paradoksu momentu śmierci ("w jaki sposób zmierzymy jak mocny klaps jest w porządku"). To nic innego jak erystyka par excellence, gdyż mamy tutaj do czynienia z użyciem zdania odwołującego się do nieostrego charakteru rzeczy, przez co osoba nie znająca logiki zostaje wprowadzona w pewien kłopot i nie mogąc jasno wykazać braku racji musi się zgodzić z takim argumentem. Wyrażenia o charakterze nieostrym jednak dokładnie coś oznaczają i choć granica jest trudno uchwytna to jednak ona istnieje i nie można jej zignorować tak jak zrobił to Donald Tusk. Ponadto nie wiem dlaczego Donald Tusk zakłada, że ktoś ważący 120 kilo musi uderzać zaraz dziecko z całą siłą, bo to można pośrednio wywnioskować z jego wywodu? Zostawmy już erystykę Donalda Tuska i przejdźmy bardziej do rzeczy.

Należy umieć rozróżnić klapsa, czy nawet lekkie lanie od notorycznego maltretowania, czy też bicia z całą siłą, pomimo tego, że granica pomiędzy jednym a drugim jest nieostra. W swoim - wydaje się wąskim - spojrzeniu na tą sprawę Donald Tusk zapomina, że świadomość istnienia kary działa jako czynnik odstraszający. Warto zauważyć, że dorastając ze świadomością istnienia kary człowiek przygotowuje się do życia w społeczeństwie, w którym za naganne zachowania również się karze.

Dziecko któremu ze świadomości wymazano istnienie kary cielesnej może nie mieć oporów przed zrobieniem jakiegoś głupstwa, a samo tłumaczenie może okazać się niewystarczające. Ta takie trochę imponderabilia, a cały problem jest mocno złożony, więc o tym się nie mówi, jednak ta kwestia wydaje się być istotna. Piekielnie trudno jest wykazać, że to brak czynnika odstraszającego w postaci klapsa był przyczyną urzeczywistnienia się głupiego dziecięcego pomysłu, który miał na przykład - o zgrozo - tragiczny finał. Taka możliwość niewątpliwie istnieje i nie wmówi mi żadna tefałenowska super niania, że zrezygnowanie z kary cielesnej w stu procentach przynosi pozytywne rezultaty. Czasem może okazać się, że jest wręcz przeciwnie. Gdyby przypadkiem właśnie tak się okazało to rzecz jasna winy w całkowitym zakazie klapsa nikt nie będzie się doszukiwał, bowiem to będzie trudne do wykazania.

Być może metody super niani sprawdzają się w przypadku dzieci ponadprzeciętnie nieposłusznych, ale co z takimi, które zwyczajnie są trochę bardziej lekkomyślne? Proszę się zastanowić i przypomnieć sobie ile to razy zrezygnowało się z jakiejś głupoty po banalnej myśli, że "tego to lepiej nie będę robił(a), bo ojciec przegarbuje mi skórę"? Czy kara w postaci tzw. szlabanu byłaby równie silnie odstraszająca? Myślę, że wobec niektórych osób nie. Stosowanie ogólnych metod wychowawczych w stosunku do tak różnych od siebie pod względem charakteru dzieci niewątpliwie może okazać się w niektórych przypadkach niewystarczające.

Problem znęcania się nad potomstwem dotyczy zwłaszcza rodzin patologicznych i uważam, że tylko pod tym kątem powinno się spoglądać na tą kwestię. Osoby, które katowały dzieci były przeważnie pod wpływem alkoholu, czyli ze zjawiskiem można też walczyć zwalczając alkoholizm. Nakładanie restrykcji na wszystkich (w tym funkcjonującą w sposób prawidłowy większość) zakrawa na kompletną kpinę, żeby nie powiedzieć na idiotyzm totalny. To podobnie jakby zakazać posiadania noża kuchennego wszystkim, bo czasem ktoś dokonuje z pomocą tegoż noża zabójstwa, albo to podobnie jakby zabronić picia alkoholu wszystkim, bo czasem pod wpływem alkoholu ludzie popełniają czyny szkodliwe.

Tak więc uważam, że "klaps" powinien leżeć w gestii rodziców, bo to przecież oni znają najlepiej charaktery własnych dzieci i to oni najlepiej powinni wiedzieć w jaki sposób mają z nimi postępować. Problem nie ma wymiaru ogólnego i dotyczy jedynie pewnej grupy osób, więc powinno się poszukać rozwiązań, które pomagałyby dokładnie tej grupy osób z problemami. Donald Tusk chcąc zakazać całkowitego bicia dzieci zbyt daleko wkracza w sprawy rodziny, a państwo z całą pewnością nie wie lepiej ode mnie co jest lepsze, a co gorsze dla mojego własnego dziecka. Przypuszczam, że pewnie Donald Tusk chciałby być ojcem wszystkich Polaków, ale niech sobie on będzie lepiej ojcem dla własnych dzieci, a nie dla moich.

Być jak pasterz + dodatek w postaci Hołdysa

Być jak pasterz

"Ludzie traktują państwo jak Świętego Mikołaja. Daj, daj, daj! A moglibyśmy się rozwijać w tempie Irlandii. By to się stało, musicie wybierać lepszych polityków - wzywał Leszek Balcerowicz, pierwszy w historii polityk, który odwiedził Przystanek Woodstock" (gazeta.pl)

I takimi oto słowy dzielny świecki apostoł nawracał zagubiony w punkrockowej subkulturze lud, pro publico bono. Lud ten pogubił się z salonowego domu i nie ogląda świeckiej biblii dla ubogich, czyli Szkła Kontaktowego, a zamiast tego wsłuchuje się w takie czy inne kapele i kąpie się w błocie ile dusza zapragnie. Takich grzeszników należy natychmiast nawrócić na właściwą drogę, aby wybierali tylko tych "lepszych polityków", lepszych, bo przynależących do salonowego królestwa, którego wspaniałość na miarę Irlandii wieszczy nam prof. Balcerowicz. Na całej Ziemi jedynie On wie, którzy to są ci "lepsi politycy", bowiem prof. Balcerowicz jak na świeckiego apostoła przystało jest zawsze nieomylny w swej światłości. I oto bowiem mieliśmy wcześniej innego proroka, jeszcze większego, który zapowiedział nam stworzenie "drugiej Irlandii", kraju mlekiem i miodem płynącego, jednak jego proroctwo jakoś nie chce się wypełnić, a winny temu jest sklonowany szatan. Prorocy to więksi od tych biblijnych, gdyż oświeconą prawdę nam głoszą i chcą dalej kontynuować budowę swojego wielkiego królestwa, czyli III RP. Drodzy bracia i siostry - pójdźmy za tymi wspaniałymi słowami, albowiem pochodzą one od światłego profesora, który pragnie dla nas zielonych irlandzkich pastwisk, a my biedne owieczki same nie potrafimy odnaleźć na nie drogi, gdyż nie przepełnia nas w tej chwili światłość najwyższej mądrości.

Dodatek - Hołdys

W podlinkowanym wcześniej newsie z gazety.pl można znaleźć rozmową pomiędzy świeckim apostołem profesorem Balcerowiczem Leszkiem, a jakimś bliżej mi nie znanym gościem Przystanku Woodstock o imieniu Wiktor. Rozmowa jest o PGR-ach i w pewnym momencie ów chłopak powiedział, że majątek PGR-ów został rozkradziony. Całą dyskusję przerwał nie kto inny jak Zbigniew Hołdys takimi oto słowami - "Widziałeś złodziejstwo? Trzeba było pójść do prokuratury" (sic!).

Boże Wszechmogący, chroń nas ludzi przed tego typu logiką, bo jeśli pozwolisz jej spokojnie ewoluować to jako ludzkość wrócimy do życia na drzewach. Panie Hołdys zaprawdę powiadam panu, że nie trzeba widzieć złodziejstwa, aby móc o nim mówić. I taką oto nauką zakończmy opowiadanie tej wspaniałej historii o nawracaniu baranków, które to miały czelność się zagubić i nie słuchają autorytetów gadających frazesy w telewizorze.

środa, 30 lipca 2008

piątek, 18 lipca 2008

Polityk nie gęś i swój język ma...

"Prezydent zadaje pytania tonem przesłuchującego esbeka" (onet.pl) - w taki sposób skomentował dzisiaj poseł Niesiołowski na antenie TVN24 rozmowę Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z ministrem Radosławem Sikorskim do jakiej dotarł "Dziennik".

Już od dłuższego czasu przyglądam się licznym wypowiedziom posła Niesiołowskiego i z moich obserwacji wynika, że to nie kto inny jak poseł Niesiołowski jest jedną z osób, które są odpowiedzialne za trywializację języka debaty publicznej w Polsce. Tak dosadne słowa jakimi notorycznie posługuje się poseł Niesiołowski niewątpliwie przyczyniają się do zaostrzenia licznych sporów, a sam styl wypowiedzi znajduje wielu naśladowców, ale mniejsza z tym. Przypomnijmy sobie co mówił poseł Niesiołowski przy okazji niepublicznej - co warto podkreślić - wypowiedzi o. Tadeusza Rydzyka, która również dosadnie wyrażała sprzeciw wobec spotkania Pierwszej Damy z dziennikarkami i aktywistkami, które było formą lobbingu za niezmienianiem dotychczasowych przepisów dotyczących aborcji. Ojciec Rydzyk powiedział wówczas - "nie nazywajmy szamba perfumerią" i nazwał Pierwszą Damę "czarownicą". Stefan Niesiołowski całą sytuację skomentował tak:

"Zacznijmy od tego, że dla mnie to żaden ojciec, tylko ksiądz Rydzyk. No więc ks. Rydzyk, nazywając szambem eleganckie spotkanie pani prezydentowej z dziennikarkami, przyjął retorykę lumpa. Jego zachowanie jest skandaliczne - po raz kolejny dał dowód na to, że jest ordynarnym, gruboskórnym prostakiem. Nie tylko księża, ale nawet prości ludzie nie powinni używać takiego języka. To jest hańba Kościoła polskiego, że taki człowiek pozostaje w jego strukturach. Kościół powinien raz na zawsze zrobić z nim porządek". ("Rzeczpospolita")

Rzecz jasna swojej własnej wypowiedzi o prezydencie, która w mojej ocenie przyrównuje prezydenta do esbeka poseł Niesiołowski "retoryką lumpa" już nie nazwie i nie powie też, że "nawet prości ludzie nie powinni używać takiego języka". Widocznie takim językiem jakiego na co dzień używa poseł Niesiołowski muszą posługiwać się ludzie niezwykle kulturalni i obyci. Obserwując wystąpienia polityków Platformy Obywatelskiej, którzy od czasu do czasu częstują nas wypowiedziami na tematy tyczące się czyichś zachowań nie zauważyłem nigdy, aby ktoś zdecydowanie wyrażał swój sprzeciw wobec stylu wypowiedzi posła Niesiołowskiego. Miała być nowa jakość w polityce, a jest bez zmian, czyli inaczej mówiąc nadal oglądamy ten sam kabaret, choć z nieco inną muzyką.

A być może to co się mówi i w jaki sposób się to robi nie ma żadnego znaczenia, bo ważne jest to kto mówi! Zapewne jest w tym trochę prawdy. W Polsce hipokryzja wśród elit (zresztą nie tylko tych politycznych!) szerzy się niczym niegdyś wsza wśród biedoty. Wygląda na to, że kurtuazja wraz z savoir-vivre'em już dawno temu poszły do lamusa par excellence i politycy co najwyżej przypominają sobie o takim czymś dopiero gdy uda im się zajrzeć na europejskie salony. Może przydałoby się na jakiś czas właśnie na te europejskie salony wysłać posła Niesiołowskiego, aby poprawił tam styl swoich wypowiedzi? Myślę, że to właśnie powinien być jeden z pierwszych kroków jakie należy wykonać w celu przywrócenia normalnego języka do debaty publicznej. Niesiołowski do PE!



PS Tytuł wpisu jest rzecz jasna parafrazą powszechnie znanych słów Mikołaja Reja - "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają".

czwartek, 17 lipca 2008

Bojkot, bojkot, bojkot!

Dzisiaj PiS rozpoczął bojkot tefałenu. Członkowie PiS postanowili nie udzielać wywiadów dziennikarzom oraz nie występować na antenie tej stacji. Niewątpliwie takie postępowanie nie jest spontaniczne i musi być dobrze przemyślane. Wszelkie bojkoty zdarzają się wyjątkowo rzadko i zawsze są odpowiedzią na jakieś wydarzenie, które ktoś uznał z jakiegoś powodu za negatywne.

Na razie dobiega końca pierwszy dzień bojkotu i patrząc po komentarzach w internecie można powiedzieć, że opinia publiczna bardzo różnie na całą sytuację reaguje. Reakcje są tak różnie jak różne są sympatie polityczne, jednak po kilku dniach bojkotu bez dwóch zdań spojrzenie ludzi na całą sprawę ulegnie zmianie, w szczególności zaś spojrzenie widzów tefałenu. Debaty w tefałenie24 niewątpliwie podczas trwania bojkotu staną się jałowe i o charakterze bardziej jednostronnym aniżeli pluralistycznym. Przynajmniej w niektórych kwestiach, bo w innych lewica będzie musiała stać się bardziej wyraźna i pokazać to co ich odróżnia od Platformy. Zatem przypuszczalnie bojkot też będzie miał wpływ na zachowanie i działania innych partii. To efekt motyla, bo jedno wydarzenie pociągnie za sobą inne.

Bez wypowiedzi członków największej opozycyjnej partii, którą popiera około 25% wyborców telewizja informacyjna raczej nie powinna dobrze prosperować. Jan Osiecki na swoim blogu napisał dzisiaj, że "w redakcjach wszyscy oglądali tefałen24", to teraz dziennikarze będą chyba musieli przełączyć sobie na TVP-info, bo przecież bez wysłuchania głosu PiS raczej nie będzie o czym mówić i pisać, chyba że non stop o Platformie i o tym co mówi Platforma. To byłoby mocno nudne i raczej odstręczające dla odbiorcy medialnych informacji. Już na samą myśl poczułem się znudzony.

Myślę, że ten bojkot jest poważnym ciosem w tefałen, choć będzie on miał znacznie większy wymiar i w wielu miejscach da o sobie znać. Pisowskie zagranie wydaje się być dobrze przemyślane. Póki co tefałen próbuje sprawę bagatelizować, jednak na dłuższą metę nie będzie mógł w ten sposób działać. Po prostu na chwilę obecną stacja ta nie jest w stanie zapewnić swoim widzom kompletnej informacji, a to dla medium poważny problem. Sam dzisiaj w godzinach południowych - jak rzadko mi się to zdarzało - przełączyłem na TVP-info, bo tefałen24 nie był w stanie przedstawić mi pełnego obrazu wydarzeń.

Dopiero teraz znów włączyłem tefałen, ale tylko dlatego, aby zobaczyć co się dzieje na antenie kiedy nie ma PiS-u. Przypuszczam, że jeśli tefałen24 będzie przez dłuższy okres bagatelizował sprawę i wzruszał ramionami to po prostu wielu widzów zacznie bawić się pilotem i szukać czegoś ciekawszego. Tefałen będzie mógł liczyć jedynie na stałych widzów, z gatunku tych co to dzwonią na "telefon zwierzeń" do Tomasza Sianeckiego i mówią, aby "przestano pokazywać PiS". Ci bez najmniejszych wątpliwości będą z bojkotu zadowoleni, jednak należy pamiętać o tym, że tefałen oglądają nie tylko tacy ludzie.

PiS nie może wiecznie trwać w takiej sytuacji jaka wytworzyła się obecnie, bo w którymś momencie bojkot przestanie być opłacalny. Podobnie jest z samym tefałenem, który doraźnie będzie się ratował materiałem z innych mediów, lecz takie rozwiązanie to jedynie środek zastępczy i prędzej, czy później okaże się środkiem niewystarczającym. Dziennikarzowi niezmiernie trudno jest zrobić dobry materiał z wydarzeń jeśli nie można zadawać pytań politykowi osobiście. Uważam, że póki co jest jeszcze zbyt wcześnie na to, aby precyzyjnie określić jak potoczą się dalsze wydarzenia i w tej chwili można jedynie uważnie obserwować oraz próbować wyciągać z tych obserwacji wnioski. Tak więc sam bojkot uważam za posunięcie dobrze przemyślane i mogące mieć wpływ także na scenę polityczną.

środa, 16 lipca 2008

Szanowni blogerzy i czytelnicy blogów!

Szanowni blogerzy i czytelnicy blogów! Chciałem was poinformować, że na stronie forum Klubu Parlamentarnego PiS można zadać pytanie Joannie Kluzik-Rostowskiej. Pytania można zadawać do 27 lipca br. Podaję bezpośredni link.

wtorek, 15 lipca 2008

Sikorski odwołuje moskiewskich dyplomatów...

W kwietniu 2008 roku minister spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska Radosław Sikorski zapowiadał, że "zamierza zlikwidować 11 placówek i odwołać pracujących tam dyplomatów" (psz.pl). W czerwcu Radosław Sikorski chciał "zerwać z nadal obecnym w naszej dyplomacji postpeerelowskim bizancjum" (wprost.pl) i zamierzał zlikwidować już nie 11, a 16 placówek na świecie oraz zmniejszyć liczbę ich pracowników. Największe "cięcia" miały być w Moskwie. Pobieżnie przejrzałem internetowe strony MSZ i niestety, ale nie udało mi się znaleźć żadnej informacji mówiącej o powrocie dyplomatów do Polski. Zdaje się, że również media (które staram się śledzić na bieżąco) nie informowały o tym, aby nastąpiły jakieś zmiany na naszych placówkach dyplomatycznych.

Nie sądzę, aby dokonanie takich zmian wymagało aż tyle czasu i moim zdaniem sprawa powinna być już od dawna załatwiona. Tak więc wszystko wygląda na to, że jak zwykle na samych zapowiedziach się skończyło. Trudno mi powiedzieć dlaczego to Radosław Sikorski wygłasza takie deklaracje, aby następnie o nich szybko zapomnieć. Trudno mi powiedzieć również dlaczego to Radosław Sikorski zaniechał działania skoro z jego wcześniejszych słów jasno wynika, że dostrzega pewne nieprawidłowości, które wymagają zmian? W mediach też jakimś dziwnym przypadkiem ten temat przestał istnieć i wydaje się, że już mało kto pamięta o zapowiedziach Sikorskiego. "Postpeerelowskie bizancjum" niewątpliwie musi mieć powody do radości, podobnie jak i sam Sikorski, któremu przypuszczalnie po takich deklaracjach skoczyły słupki poparcia. Złośliwie można by powiedzieć, że wilk syty i owca cała, tylko zbytnio nie wiem kto tutaj jest tym wilkiem, a kto owcą. Pozostaje mieć nadzieję, że Radosław Sikorski przypomni sobie o tym co mówił i wypełni swoje deklaracje.