sobota, 16 sierpnia 2008

Polityczna "autołatka"

W polityce z przyczepianiem rozmaitych łatek można spotkać się wyjątkowo często. Łatki najczęściej przylepiane są oponentom złośliwie, aby ich w ten sposób zdyskredytować, bądź też z góry ustawić w określonej pozycji, którą łatwiej będzie można zwalczać. Istnieją jednak takie łatki, które nie są przyczepiane złośliwie, bo politycy poprzez swoje lekkomyślne zachowanie przyczepiają je nijako samym sobie. Oczywiście pomiędzy pierwszym typem łatek a drugim jest spora różnica, bowiem w celu przyczepienia tych złośliwych łatek naciąga się argumenty, natomiast w przypadku tych drugich łatek niczego nie trzeba naciągać, a łatkę przyczepia do siebie sam polityk. Właśnie o tych łatkach chciałem napisać. Siła niszcząca łatek jest niesłychanie duża i każdy polityk powinien się starannie troszczyć o to, aby przypadkiem nie przylgnęła do niego żadna łatka. Czasem niektórzy politycy o tym zapominają i stąd po części biorą się ich problemy.

Jedną z najbardziej bezsensownych i zarazem zabawnych łatek zdołał sam do siebie przylepić Aleksander Kwaśniewski. Na łatkę "moczygęby" vulgo cierpiącego na "chorobę filipińską" Aleksander Kwaśniewski pracował od dawna, nawet można by powiedzieć, że była to praca systematyczna. Zaczęło się od katyńskiej golonki, potem był ukraiński wykład, a następnie eseldowski wiec. Mawia się, że do trzech razy sztuka i tak też było w tym przypadku. Aleksander Kwaśniewski po swoim pierwszym potknięciu nie wyciągnął wniosków, zlekceważył sprawę, no i dostał dokładnie to czego się dopominał. Zachowanie Aleksandra Kwaśniewskiego dało wszystkim jego przeciwnikom bardzo silny argument do ręki i najprawdopodobniej w dużym stopniu przyczyniło się do spadku notowań byłego prezydenta. Nie wiadomo teraz jak taką łatkę "gazownika" odlepić, bo media chcąc nie chcąc przy każdej stosownej okazji będą dbały o to, aby ta łatka trzymała się dobrze. Polityka to nie kung-fu i styl "pijanego mistrza" zdecydowanie zawodzi.

Nieporównanie szybciej od "Olka" o swoją własną łatkę zatroszczył się Radosław Sikorski, bo pracował na nią dosłownie sekundę. Jedno nieprzemyślane zdanie sprawiło, że Radosław Sikorski raz na zawsze zrezygnował z całkiem sporej części elektoratu i przylgnęła do niego łatka "Zdradka - dorzynacza watah". O samej zmianie obozu wyborcy prędzej czy później zapomnieliby i w przyszłości Sikorski mógłby jeszcze po nich sięgnąć, jednak zmiana obozu w połączeniu z tak szalenie mocną i niedyplomatyczną wypowiedzią niewątpliwie spaliła mosty za Sikorskim. Przy zmianie obozu powinno się unikać ostentacji, bowiem przynosi ona więcej szkody aniżeli pożytku. Będąc w podobnej sytuacji prawidłowo zachował się Antoni Mężydło, który przechodząc z PiS-u do Platformy starał się odejść w przyjaznej atmosferze i dzięki temu wyborcy PiS-u zupełnie inaczej go dzisiaj postrzegają od "Zdradka" Sikorskiego, który po zmianie obozu nie zwlekając ani chwili zaczął mówić o "politycznej dintojrze". To był wielki błąd. Bez dwóch zdań Sikorski jeszcze na własnej skórze odczuje działanie tejże łatki, bo jeśli w dalszej przyszłości zdecyduje się wystartować w wyborach prezydenckich to na pewną część elektoratu nie będzie mógł liczyć i to choćby nie wiadomo co robił.

Chyba najbardziej zabawną łatkę przylepił sam sobie wspomniany wcześniej Aleksander Kwaśniewski, aczkolwiek tuż za nim umieściłbym Donalda Tuska, który totalnie przeszarżował z obietnicami wyborczymi, ba, otwarcie mówił o "cudzie" i tym samym przypiął sobie łatkę "cudotwórcy". Taka łatka stwarza tyle możliwości, że obśmiewać "cuda" i "cudotwórcę" można do woli. Także nie ma co się dziwić temu, że z "Donka Cudotwórcy" ponad podziałami do łez śmieje się pół Polski, bo nikt nie marnuje takiej okazji. Jakby tego było mało to Donald Tusk pozwolił na to, aby do niego i jego partii przylgnęła kolejna łatka - łatka lenistwa. Wydawałoby się, że łatkę lenistwa można by odlepić poprzez pracę, lecz sama praca tutaj nie wystarczy, bo potrzebne będą efekty, a o te nigdy nie jest łatwo. W potyczce z takimi łatkami Donaldowi Tuskowi nie pomoże nawet najlepszy piar i faktycznie będzie on potrzebował jakiegoś cudu. Niewątpliwie łatki te w sposób znaczący wpłyną też na jego starania o prezydenturę i mogą przesądzić o tym, że Donald Tusk rywalizację przegra.

Tak więc o "autołatkę" w polityce nie jest trudno, a jeśli już ona przylgnie to praktycznie na stałe i nikt nie zna metody na jej usunięcie. Z łatką przyczepioną złośliwie można jeszcze walczyć, zaś z "autołatką" trzeba nauczyć się żyć. Mądrość w tym kto potrafi unikać sytuacji, które potencjalnie mogą skończyć się przylgnięciem łatki.

czwartek, 14 sierpnia 2008

Tarcza i co dalej?

Rozmowy w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej prawie dobiegły już końca. "Idziemy na szampana oblać sukces – tak wiele miesięcy negocjacji z Amerykanami podsumował Radosław Sikorski" (tvn24). Oby ministrowi Sikorskiemu i samej Platformie od tego szampana na dłużej nie zakręciło się w głowie, bowiem teraz przed rządem Donalda Tuska stoi o wiele trudniejsze zadanie aniżeli samo wynegocjowanie i podpisanie umowy o tarczę. Dzisiaj ze strony Platformy słychać jedynie, że dzięki tarczy zwiększyło się nasze bezpieczeństwo, jednakże jak to zwykle bywa rzeczywistość nie ma tak pięknych kolorów. Zacieśnienie współpracy z Amerykanami oznacza, że tym samym automatycznie awansowaliśmy o kilka ładnych miejsc na terrorystycznej liście celów Al-Kaidy.

Tarcza z jednej strony zwiększa nasze bezpieczeństwo, natomiast z drugiej strony naraża nas na szereg niebezpieczeństw. Ćwiczenia rozmaitych służb przeprowadzane są okazjonalnie i polskie służby wydają się być w ogóle nieprzygotowane na zagrożenia terrorystyczne. Jedynie próbuje się udawać, że wszystko jest w należytym porządku, ale to nic innego jak robienie dobrej miny do złej gry. Można by tutaj przypomnieć jeszcze nie tak dawny wyczyn dziennikarzy, którym bez najmniejszych problemów udało się wtargnąć na płytę warszawskiego lotniska i pozostawić tam paczkę oraz przylepić naklejkę na jednym z silników samolotu pasażerskiego (sic!). Skoro nieuprawnione osoby z taką łatwością mogły poruszać się po płycie Okęcia to już nawet nie chcę myśleć jak wygląda sytuacja w innych miejscach, które potencjalnie mogą stać się celem ataku, i których jest całkiem sporo (exemplum: metro, imprezy masowe, dworce kolejowe). O szkoleniach kogokolwiek odnośnie zagrożeń ze strony terroryzmu generalnie nic nie słychać.

Temat naszego bezpieczeństwa w związku z zagrożeniem atakami terrorystycznymi jest przez polityków systematycznie pomijany, co wprowadza Polaków w zdradliwy stan uśpienia. Szczęśliwie do tej pory nie wydarzyło się żadne nieszczęście, jednak zagrożenie ciągle nad nami wisi i od dziś jest znacznie większe. Rząd Donalda Tuska powinien teraz podjąć szereg stosownych działań, które miałyby na celu poprawę naszego bezpieczeństwa. Nie daj Boże, ale gdyby coś się stało to będzie chociaż wiadomo, że zrobiono wszystko co było można, aby nieszczęściu zapobiec. Na własnych błędach lepiej jest się nie uczyć i tym bardziej jeśli chodzi o ataki terrorystyczne, bowiem tutaj mowa jest o życiu wielu osób.

W Ameryce społeczeństwo wydaje się być dobrze doinformowane oraz w pełni świadome niebezpieczeństwa jakie stwarza terroryzm. Dowodzi tego chociażby ostatni przypadek z początku lipca, kiedy to "pewien złodziej włamał się w Nowym Jorku do furgonetki. Gdy jednak zobaczył, że samochód jest wypełniony po brzegi bronią i bombami, od razu pomyślał, że to pojazd terrorystów i... wezwał policję. Okazało się jednak, że mężczyzna napadł nie na samochód Al-Kaidy, a okradł auto chińskiego gangstera" (Dziennik.pl). Ameryka jest wzorowo przygotowana i pewnie wydano na to sporo pieniędzy, a jak jest z Polską? Także w cenę tej tarczy należy wliczyć również przeciwdziałanie wszystkim zagrożeniom, które w związku z obecnością tarczy zdecydowanie wzrosną, jeśli rzecz jasna rząd to zauważy i zacznie dmuchać na zimne.

wtorek, 12 sierpnia 2008

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Żałosna kompromitacja

"Wprost" zapytał 91 posłanek o najprzystojniejszego posła i od dwóch dni na internetowej stronie tygodnika "Wprost" wisi sobie w najlepsze przeurocza informacja mówiąca, że Cezary Grabarczyk "jest najprzystojniejszym posłem VI kadencji". Oczywiście nie mam najmniejszego zamiaru kwestionować olśniewającej urody pana ministra Grabarczyka, zupełnie nie o to mi chodzi. Otóż niestety nie podpisani z nazwiska dziennikarze "Wprost" przedstawiają czytelnikowi wyniki plebiscytu w postaci podium, które wygląda następująco: "1. Cezary Grabarczyk - 14 głosów; 2. Donald Tusk - 8, Paweł Poncyliusz - 8; 3. Jarosław Wałęsa - 6", a poprzedza to chyba jeszcze bardziej urocze od samego Cezarego Grabarczyka zdanie - "PO ma nie tylko najprzystojniejszego posła, ale też – zdaniem posłanek – w ogóle najwięcej zadbanych i eleganckich mężczyzn" (sic!). Prawda, że pięknie!

Niestety jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności dziennikarze "Wprost" ani słowem nie zająknęli się o tym, że to właśnie Platforma Obywatelska ma w Sejmie najwięcej posłanek, bo aż 48! Ba, gdyby zsumować liczbę posłanek z wszystkich innych klubów to okaże się, że tych posłanek jest i tak mniej aniżeli posłanek w samej tylko PO, bo są one w liczbie 43! Teraz wypadałoby się zapytać czy taki sondaż jakie przeprowadzili dziennikarze "Wprost" nie jest aby tendencyjny? Jeśli okazałoby się, że jest to dlaczego "Wprost" nie podaje tak istotnej informacji? Chyba tylko ktoś wyjątkowo naiwny mógłby myśleć, że w tego typu głosowaniu kryterium przynależności partyjnej jest bez znaczenia, więc zapytam dlaczego dziennikarze "Wprost" tak śmiało napisali, że w PO jest "zdaniem posłanek - w ogóle najwięcej zadbanych i eleganckich mężczyzn" nie podając przy tym informacji, że wyników nie należy brać na poważnie, bo wśród posłanek to właśnie Platforma ma zdecydowaną większość? Nie wszyscy przecież wiedzą ile posłanek jest dokładnie w danym klubie parlamentarnym. Czyżbym trafił na jakiś ślad tego tajemniczego piaru Platformy?

Informację niemal natychmiast podchwyciły inne portale wśród których - rzecz jasna - nie mogło zabraknąć jakieś śmiesznej odnogi gazety.pl. Na stronie deser.gazeta.pl można przeczytać sparafrazowaną informację z "Wprost" i taki prześliczny cymes - "Co ciekawe, o wyborze Cezarego Grabarczyka nie decydowały sympatie polityczne koleżanek - jego urok osobisty zrobił wrażenie na posłankach z wszystkich klubów" (sic!) i choć się mocno staram to nie wiem jakim cudem autor tej przeróbki doszedł do takiego uogólniającego wniosku, że "o wyborze Cezarego Grabarczyka nie decydowały sympatie polityczne"? "Wprost" napisał, że "Cezary Grabarczyk został wybrany ponad podziałami - głosowały na niego posłanki z wszystkich klubów" - co faktycznie oznacza, że wśród głosujących były jakieś osoby, które przy dokonywaniu oceny nie kierowały się przynależnością partyjną, jednak absolutnie nie da się wykluczyć tego, że wszystkie osoby biorące udział w głosowaniu właśnie w taki sposób decydowały o tym na kogo zagłosują. To przecież oczywiste. Naturalnie ktoś z "Wprost" mógłby powiedzieć, że cała publikacja to tylko zabawa, której nie należy traktować poważnie, jednak czy aby na pewno? Czy aby na pewno nie przekroczono tutaj jakieś granicy? Osobiście poczułem się wprowadzony w błąd i jeśli "Wprost" chce mnie wprowadzać w błąd to go więcej nie kupię i już. Niech sobie czytelnika poszukają wśród tych co lubią bawić się w łamigłówki.


PS Julia Pitera - Obietnica

niedziela, 3 sierpnia 2008

Świat Według Platformy i RRK

Podróżując po blogosferze zupełnie nie przypadkowo natrafiłem na tekst Renaty Rudeckiej-Kalinowskiej. Po zapoznaniu się z treścią stwierdziłem, że nie można sobie tak tego zostawić i poczułem obywatelski obowiązek, aby przeprowadzić polemikę.

Renata Rudecka-Kalinowska wylewa swoje żale odnośnie blogosfery, w przypuszczeniu tej jej części, która nie wychwala w niebiosa Platformy Obywatelskiej, a stara się merytorycznie oceniać jej działanie. Praktycznie zaraz na wstępie Renata Rudecka-Kalinowska napisała:

"Przeglądam tytuły spoglądając na nicki. Do większości nawet nie warto wchodzić – bo z góry wiadomo, że tym samym marnym językiem co zawsze, opisane zostaną refleksje autorów na temat nieistniejącej rzeczywistości, zmierzające do niemądrych wniosków opartych na własnym chciejstwie i paru wbitych w głowę dość prymitywnych schematach myślowych".


Wielki filozof John Stuart Mill bodajże w swoim "eseju o wolności" wyraził genialny pogląd, który mówił symplifikując, że czasem należy poznawać poglądy przeciwne od własnych, bo tylko wtedy poznaje się wszystkie argumenty przeciw nim, dzięki czemu lepiej rozumie się własne poglądy jeśli są one prawdziwe, bądź też dzięki temu można uznać własne poglądy za błędne i je zmienić. Rzecz jasna pani Renata Rudecka-Kalinowska nie musi poznawać poglądów przeciwnych do własnych, bo jest zawsze nieomylna, a jej zdolności są tak niebotycznie wspaniałe, że "z góry" wie ona co jest gdzie napisane, i że ten co to napisał nie ma racji, ale dlaczegoż to pani Renata zachęca inne osoby do nie wchodzenia na blogi, które to osoby być może nie są tak nieskończenie doskonałe jak pani Renata i byłoby korzystnie dla nich poznać różne opinie? Czyżby chodziło tutaj o jakieś eliminowanie poglądów opozycyjnych w stosunku do poglądów Platformy, której członkinią jest przecież pani Renata? Oj, nieładnie tak się zabawiać, bo to w mojej ocenie zmierza w kierunku totalitaryzmu, gdyż w demokracji - jakby Pani nie wiedziała - jednorodność opinii nie jest czymś pożądanym.

Następnie Renata Rudecka-Kalinowska wyraża taką oto nadzwyczaj olśniewającą myśl odnośnie tematów jakie znajdują się na niektórych blogach: "Tematy typowe – zadaniowe ataki na rząd, takie bardziej „z obowiązku” niż ze szczerego przekonania". Nie wiadomo co też tutaj RRK dokładnie ma na myśli i nie wiem jak Państwo, ale ja tutaj widzę sugestię, że blogi (w domyśle przeciwników PO) prowadzone są przez działaczy partyjnych ("zadaniowe ataki"), którzy w dodatku nie są przekonani do tego co piszą. Ależ pani Renato, proszę nie mierzyć wszystkich własną miarą. Zapewniam Panią, że przynajmniej ja nie będąc członkiem żadnej partii jestem szczerze przekonany, że ten rząd to porażka par excellence i aby to widzieć wystarczy być obiektywnym, ba, już nawet na Zachodzie prasa zaczyna dostrzegać, że z tym rządem jest coś nie tak. Nie zmienią tego żadne pijarowskie magiczne formuły, które sugerują coś co w rzeczywistości nie istnieje. Myślę, że blogerów podobnych do mnie w tej kwestii jest całkiem sporo, a może nawet więcej niż sporo.


Dalej Renata Rudecka-Kalinowska powtarzając za sejmowymi liderami Platformy w swoim wpisie wspomniała o koalicji PiS z SLD, co niebywale mocno mnie rozbawiło, gdyż zdaje się, że Pani Renata nieco wcześniej napisała coś o refleksjach autorów blogów "na temat nieistniejącej rzeczywistości", a przecież ta "koalicja" to nieistniejąca rzeczywistość.

Politycy PO mówią o tej rzekomej koalicji doskonale wiedząc, że taka koalicja nie istnieje i jest nawet niemożliwa z uwagi na to, że wyborcy obydwu tych partii za nic w świecie takiej koalicji by nie zaakceptowali, więc i politycy nie mogą zawrzeć takiego porozumienia. Przy okazji tych wypowiedzi wyraźnie widać po jakże rozpaczliwe i podstępne środki sięga Platforma Obywatelska, aby utrzymać swój elektorat.

Ostatnio niespodziewanie przewodniczącym SLD został Grzegorz Napieralski, przeto powszechnie wiadomo było, że lewica zmieni swoją dotychczasową strategię i zacznie częściej występować nie razem z Platformą, jak to miało miejsce za W. Olejniczaka, lecz przeciw Platformie. Politycy PO tą zmianę eseldowskiej strategii próbują wykorzystać na własną korzyść i wmawiają społeczeństwu, że jest jakaś pisowsko-eseldowska koalicja, co ma w założeniu osłabić zarówno PiS, jak też i SLD oraz umocnić coraz to bardziej rozczarowany elektorat PO. Ta próba wmówienia, że jakaś koalicja istnieje polega na stosunkowo prostym schemacie - A i B nie zgadza się z C to A i B muszą być w koalicji!

Platforma Obywatelska, aby uwiarygodnić swoje śmieszne twierdzenie potrzebowała tylko jakiejś dogodnej okazji, jakiegoś przykładu, który byłby rzekomym potwierdzeniem istnienia koalicji. I tak też zwykły zgodny sprzeciw wobec złego projektu Platformy jakim była ustawa medialna próbuje przedstawić się jako dowód na istnienie jakiejś koalicji pomiędzy PiS-em, a SLD. Nie wiem, czy w Platformie myślą, że człowiek skłonny jest uwierzyć w każdą głupotę, jeśli tyko w odpowiedni sposób się ją przedstawi? W moim przekonaniu gdzieś w tym kierunku Platforma zaczyna podążać, bo inaczej sobie tego nie potrafię wytłumaczyć. Tonący brzytwy się chwyta!

Wygląda na to, że Platforma próbuje uciekać od przykrej dla niej rzeczywistości w wyimaginowany świat, bo tylko w takim świecie partia ta może jeszcze istnieć. Do tej pory chyba żadna obietnica wyborcza nie została przez Platformę zrealizowana i trzeba to czymś zakryć, więc stąd odwołanie do tego co nie jest rzeczywistością. Taka ucieczka nie może jednak trwać wiecznie i prędzej czy później elektorat PO nie będzie chciał podążać taką drogą, bo on też pragnie konkretów, a te mogą być tylko rzeczywiste. Także koniec Platformy nieuchronnie się zbliża, bo nie można wiecznie bazować na pijarze, a samo administrowanie jest jedynie paliatywem.

sobota, 2 sierpnia 2008

Zakazać klapsa. Donald Tusk

Przypuszczam, że obecnie gdzieś w niezwykle leniwych gabinetach trwają prace nad ustawą zakazującą całkowicie "klapsa". Swego czasu Donald Tusk powiedział - "chcielibyśmy, żeby w Polsce obowiązywał całkowity zakaz bicia dzieci, trwają nad tym prace" (wp.pl). Dlatego też postanowiłem powrócić do tematu.

Sprawa "klapsa" nie jest tak oczywista jak próbuje nam to przedstawić Donald Tusk, który unika szerszego spojrzenia na sprawę i argumentuje, że "jeśli my uznamy, że klaps to jest coś w porządku, to w jaki sposób zmierzymy jak mocny klaps jest w porządku. Czy jeśli ktoś kto waży 120 kilo, jest po wypiciu wódki, wymierza klapsa dwuletniemu dziecku, to jest w porządku, czy to jest do zaakceptowania, bo ktoś to definiuje jako klaps, czy to jest przemoc" (wp.pl)

Absurdalność tego typu argumentacji jest widoczna już na pierwszy rzut oka. Donald Tusk w swoich słowach w pewnym sensie nawiązuje do tzw. paradoksu łysego, bądź też paradoksu momentu śmierci ("w jaki sposób zmierzymy jak mocny klaps jest w porządku"). To nic innego jak erystyka par excellence, gdyż mamy tutaj do czynienia z użyciem zdania odwołującego się do nieostrego charakteru rzeczy, przez co osoba nie znająca logiki zostaje wprowadzona w pewien kłopot i nie mogąc jasno wykazać braku racji musi się zgodzić z takim argumentem. Wyrażenia o charakterze nieostrym jednak dokładnie coś oznaczają i choć granica jest trudno uchwytna to jednak ona istnieje i nie można jej zignorować tak jak zrobił to Donald Tusk. Ponadto nie wiem dlaczego Donald Tusk zakłada, że ktoś ważący 120 kilo musi uderzać zaraz dziecko z całą siłą, bo to można pośrednio wywnioskować z jego wywodu? Zostawmy już erystykę Donalda Tuska i przejdźmy bardziej do rzeczy.

Należy umieć rozróżnić klapsa, czy nawet lekkie lanie od notorycznego maltretowania, czy też bicia z całą siłą, pomimo tego, że granica pomiędzy jednym a drugim jest nieostra. W swoim - wydaje się wąskim - spojrzeniu na tą sprawę Donald Tusk zapomina, że świadomość istnienia kary działa jako czynnik odstraszający. Warto zauważyć, że dorastając ze świadomością istnienia kary człowiek przygotowuje się do życia w społeczeństwie, w którym za naganne zachowania również się karze.

Dziecko któremu ze świadomości wymazano istnienie kary cielesnej może nie mieć oporów przed zrobieniem jakiegoś głupstwa, a samo tłumaczenie może okazać się niewystarczające. Ta takie trochę imponderabilia, a cały problem jest mocno złożony, więc o tym się nie mówi, jednak ta kwestia wydaje się być istotna. Piekielnie trudno jest wykazać, że to brak czynnika odstraszającego w postaci klapsa był przyczyną urzeczywistnienia się głupiego dziecięcego pomysłu, który miał na przykład - o zgrozo - tragiczny finał. Taka możliwość niewątpliwie istnieje i nie wmówi mi żadna tefałenowska super niania, że zrezygnowanie z kary cielesnej w stu procentach przynosi pozytywne rezultaty. Czasem może okazać się, że jest wręcz przeciwnie. Gdyby przypadkiem właśnie tak się okazało to rzecz jasna winy w całkowitym zakazie klapsa nikt nie będzie się doszukiwał, bowiem to będzie trudne do wykazania.

Być może metody super niani sprawdzają się w przypadku dzieci ponadprzeciętnie nieposłusznych, ale co z takimi, które zwyczajnie są trochę bardziej lekkomyślne? Proszę się zastanowić i przypomnieć sobie ile to razy zrezygnowało się z jakiejś głupoty po banalnej myśli, że "tego to lepiej nie będę robił(a), bo ojciec przegarbuje mi skórę"? Czy kara w postaci tzw. szlabanu byłaby równie silnie odstraszająca? Myślę, że wobec niektórych osób nie. Stosowanie ogólnych metod wychowawczych w stosunku do tak różnych od siebie pod względem charakteru dzieci niewątpliwie może okazać się w niektórych przypadkach niewystarczające.

Problem znęcania się nad potomstwem dotyczy zwłaszcza rodzin patologicznych i uważam, że tylko pod tym kątem powinno się spoglądać na tą kwestię. Osoby, które katowały dzieci były przeważnie pod wpływem alkoholu, czyli ze zjawiskiem można też walczyć zwalczając alkoholizm. Nakładanie restrykcji na wszystkich (w tym funkcjonującą w sposób prawidłowy większość) zakrawa na kompletną kpinę, żeby nie powiedzieć na idiotyzm totalny. To podobnie jakby zakazać posiadania noża kuchennego wszystkim, bo czasem ktoś dokonuje z pomocą tegoż noża zabójstwa, albo to podobnie jakby zabronić picia alkoholu wszystkim, bo czasem pod wpływem alkoholu ludzie popełniają czyny szkodliwe.

Tak więc uważam, że "klaps" powinien leżeć w gestii rodziców, bo to przecież oni znają najlepiej charaktery własnych dzieci i to oni najlepiej powinni wiedzieć w jaki sposób mają z nimi postępować. Problem nie ma wymiaru ogólnego i dotyczy jedynie pewnej grupy osób, więc powinno się poszukać rozwiązań, które pomagałyby dokładnie tej grupy osób z problemami. Donald Tusk chcąc zakazać całkowitego bicia dzieci zbyt daleko wkracza w sprawy rodziny, a państwo z całą pewnością nie wie lepiej ode mnie co jest lepsze, a co gorsze dla mojego własnego dziecka. Przypuszczam, że pewnie Donald Tusk chciałby być ojcem wszystkich Polaków, ale niech sobie on będzie lepiej ojcem dla własnych dzieci, a nie dla moich.

Być jak pasterz + dodatek w postaci Hołdysa

Być jak pasterz

"Ludzie traktują państwo jak Świętego Mikołaja. Daj, daj, daj! A moglibyśmy się rozwijać w tempie Irlandii. By to się stało, musicie wybierać lepszych polityków - wzywał Leszek Balcerowicz, pierwszy w historii polityk, który odwiedził Przystanek Woodstock" (gazeta.pl)

I takimi oto słowy dzielny świecki apostoł nawracał zagubiony w punkrockowej subkulturze lud, pro publico bono. Lud ten pogubił się z salonowego domu i nie ogląda świeckiej biblii dla ubogich, czyli Szkła Kontaktowego, a zamiast tego wsłuchuje się w takie czy inne kapele i kąpie się w błocie ile dusza zapragnie. Takich grzeszników należy natychmiast nawrócić na właściwą drogę, aby wybierali tylko tych "lepszych polityków", lepszych, bo przynależących do salonowego królestwa, którego wspaniałość na miarę Irlandii wieszczy nam prof. Balcerowicz. Na całej Ziemi jedynie On wie, którzy to są ci "lepsi politycy", bowiem prof. Balcerowicz jak na świeckiego apostoła przystało jest zawsze nieomylny w swej światłości. I oto bowiem mieliśmy wcześniej innego proroka, jeszcze większego, który zapowiedział nam stworzenie "drugiej Irlandii", kraju mlekiem i miodem płynącego, jednak jego proroctwo jakoś nie chce się wypełnić, a winny temu jest sklonowany szatan. Prorocy to więksi od tych biblijnych, gdyż oświeconą prawdę nam głoszą i chcą dalej kontynuować budowę swojego wielkiego królestwa, czyli III RP. Drodzy bracia i siostry - pójdźmy za tymi wspaniałymi słowami, albowiem pochodzą one od światłego profesora, który pragnie dla nas zielonych irlandzkich pastwisk, a my biedne owieczki same nie potrafimy odnaleźć na nie drogi, gdyż nie przepełnia nas w tej chwili światłość najwyższej mądrości.

Dodatek - Hołdys

W podlinkowanym wcześniej newsie z gazety.pl można znaleźć rozmową pomiędzy świeckim apostołem profesorem Balcerowiczem Leszkiem, a jakimś bliżej mi nie znanym gościem Przystanku Woodstock o imieniu Wiktor. Rozmowa jest o PGR-ach i w pewnym momencie ów chłopak powiedział, że majątek PGR-ów został rozkradziony. Całą dyskusję przerwał nie kto inny jak Zbigniew Hołdys takimi oto słowami - "Widziałeś złodziejstwo? Trzeba było pójść do prokuratury" (sic!).

Boże Wszechmogący, chroń nas ludzi przed tego typu logiką, bo jeśli pozwolisz jej spokojnie ewoluować to jako ludzkość wrócimy do życia na drzewach. Panie Hołdys zaprawdę powiadam panu, że nie trzeba widzieć złodziejstwa, aby móc o nim mówić. I taką oto nauką zakończmy opowiadanie tej wspaniałej historii o nawracaniu baranków, które to miały czelność się zagubić i nie słuchają autorytetów gadających frazesy w telewizorze.